Ksiądz Profesor Ireneusz Mroczkowski nie żyje. Jakie to smutne… W ostatnich latach dzieliliśmy „łamy” strony internetowej diecezji. Jeszcze 7 sierpnia 2020 roku ukazał się jego blog – o łacinie w szkole. Okazał się być ostatni. Wszyscy wiedzieli, że Profesor choruje, ale on tę straszną chorobę znosił bohatersko. Był świadom własnej, nieuniknionej skończoności. Zdarzało się, że w pewnych kwestiach się z nim nie zgadzałam, ale znałam go bardzo długo, policzyłam, że 27 lat, a to zmienia perspektywę oceny. Jestem mu wdzięczna, że tak pięknie tworzył historię Płocka. Dobrą historię.

Ksiądz Profesor Ireneusz Mroczkowski nie żyje. Jakie to smutne… W ostatnich latach dzieliliśmy „łamy” strony internetowej diecezji.  Jeszcze 7 sierpnia 2020 roku ukazał się jego blog – o łacinie w szkole. Okazał się być ostatni. Wszyscy wiedzieli, że Profesor choruje, ale on tę straszną chorobę znosił bohatersko. Był świadom własnej, nieuniknionej skończoności. Zdarzało się, że w pewnych kwestiach się z nim nie zgadzałam, ale znałam go bardzo długo, policzyłam, że 27 lat, a to zmienia perspektywę oceny. Jestem mu wdzięczna, że tak pięknie tworzył historię Płocka. Dobrą historię.

 Mroczkowski -blog

Księdza Profesora poznałam, gdy rozpoczęłam zaoczne studia teologiczne w Płocku. Jak on wykładał! Przedstawiał zawsze szerokie spektrum problemu. My, nieopierzeni wtedy katecheci słuchaliśmy z zainteresowaniem, wiedząc, że mamy do czynienia z osobowością, z charyzmatycznym teologiem, człowiekiem wszechstronnym, który choć nie łamie doktryny, to jednak rzuca nowe spojrzenie na takie zagadnienia jak grzech, wina, spowiedź etc. Do tej pory nie mam sumienia wyrzucić notatek z tamtych lat i tamtych wykładów, względy sentymentalne są ważniejsze od racjonalnych. 

Przez jakiś czas zajęcia odbywały się w sobotę i w niedzielę, kończyły o 11:30. W pośpiechu biegliśmy do kościoła św. Jana, żeby zdążyć na KIK-owską „dwunastkę”. Uwielbialiśmy te Msze i te kazania. Ks. Mroczkowski, ks. Seweryniak, ks. Jaworski… Notowałam potem „złote myśli” z kazań, mam te notatki do dzisiaj. Jego ostatnie kazanie, którego słuchałam, zostało wygłoszone w Płocku „u Jana” właśnie, chyba 2 sierpnia. Mówił o Powstaniu Warszawskim i ks. Janie Ziei, który tłumaczył młodym harcerkom, że to, co robią w powstaniu, strzelając do Niemców, wynika z miłości bliźniego. „Najbardziej wykształcony psycholog lepiej by wtedy nie uleczył ich chorych psychik” – chyba tak to brzmiało. Spodobało mi się bardzo.

Profesor miał czas dla ludzi. Gdy kilka lat temu ks. biskup Piotr Libera poprosił go o wykład podczas Dziennikarskiego Podwieczorku u Biskupa, powiedział o sumieniu w zawodzie dziennikarza. Trafił w sedno. Często spotykałam go podczas różnych spotkań religijnych i zawodowych. Gonił życie. Momentami miałam wrażenie, że jest wszechobecny. Nikomu nie odmawiał prelekcji, udziału w panelu, wywiadu. Chciał jak najwięcej doświadczyć, póki jeszcze żył. Kultura, historia, ekumenizm, dialog społeczny… Czy była jakaś dziedzina, w której się nie udzielał? 

W ostatnich latach współpracowaliśmy w Radzie Społecznej przy ks. biskupie Piotrze Liberze. Bywało, że nie zgadzałam się z Księdzem Profesorem. Podczas redakcji jednego z oświadczeń Rady Społecznej doszło do konfliktu, nie ważne na jakim tle. Uważałam, że to ja mam rację. W końcu sprawa się wyjaśniła, oświadczenie poszło w Polskę, a ja się zastanawiałam, jak zachowa się Profesor podczas kolejnego spotkania tego gremium. Miał klasę, nawet się na ten temat nie zająknął, choć wiadomo, że lubił inteligentnie drwić ze swych adwersarzy. 

Gdy kilka lat temu powstała nowa strona internetowa diecezji, Ksiądz Profesor szybko został „blogerem”. Pisał często, systematycznie, poruszał aktualną tematykę. To wszystko można na szczęście jeszcze przeczytać. Gdy ja długo czegoś nie pisałam, zaczepiał mnie na ulicy i pytał o to. Jak sądzę, było to dla niego ważne, że także w internecie miał swój areopag, swoją ambonę. I można było mieć inne zdanie na pewne sprawy, ale nigdy nie można było odmówić Profesorowi erudycji i elokwencji.

Dla mnie ważne było też to, że szanował kobiety. Był jednym z nielicznych duchownych, który na przykład z okazji imienin nie bał się schylić głowę, aby pocałować kobietę w rękę. Robił to, bo tak w danym momencie wypadało. Był i pozostanie „Mroczkiem”, jak mawiali o nim wszyscy, którzy go trochę lepiej znali. Taki swego rodzaju pseudonim dla studentów, byłych studentów, księży. „Mroczek” brzmiało i brzmieć będzie ciepło, sympatycznie, bo przecież Profesor był powszechnie lubiany. 

Wszyscy wiedzieli, że Ksiądz Mroczkowski ma raka, chyba najbardziej podstępną z chorób. Dawał o tym świadectwo, opowiadał w kazaniach o Centrum Onkologii w Warszawie, gdzie tłumy ludzi czekają na wynik badania: będzie dobry, to jeszcze trochę pożyję, ale jeśli nie... Lubił przypominać ks. Piotra Błońskiego. W Wielkim Poście organizował rekolekcje, między innymi dla chorych onkologicznie.

Nie jestem jeszcze na etapie radości, że kiedyś znowu się spotkamy [„Chrystus zmartwychwstał jako pierwszy spośród tych, co pomarli; jak w Adamie wszyscy umierają, tak też w Chrystusie wszyscy będą ożywieni” (1 Kor 15, 20. 22)].  Jest zdecydowanie za wcześnie. Towarzyszy mi ludzkie, głębokie poczucie straty.

Profesorze, spoczywaj w pokoju.