Spowiedź jest OK

Nie mam zamiaru pisać traktatu o spowiedzi, bronić jej sensu czy tworzyć apologetyki sakramentu pokuty i pojednania. Jednak wobec coraz częstszych usiłowań środowisk a-religijnych, aby spowiedź zdeprecjonować i wykazać, że wyrządza nieodwracalne szkody w psychice, postanowiłam napisać kilka zdań o tym, dlaczego od wielu lat nieprzerwanie się spowiadam. 

Fot. Blog Spowiedź Jest OK 1.03.2023
foto: pixabay.pl

Chodzę do spowiedzi systematycznie od dziewiątego roku życia. Kilka lat temu zaczęłam notować datę sakramentu i zadaną „pokutę”. Postanowiłam czuwać nad regularnością mojego osobistego pojednania z Panem Bogiem i nie przedłużać zanadto czasu przerwy między kolejnymi spowiedziami. Jak każdemu zwykłemu śmiertelnikowi, nie jest mi łatwo przed spowiedzią. Ciężko na duszy, że wraca się często do Pana Boga z tymi samymi sprawami, a przecież powinno być inaczej. I jest stres, ale przecież towarzyszy on wielu czynnościom w ludzkim życiu.

Gdy kilka lat temu pojawiły się pierwsze, krytyczne artykuły dotyczące spowiedzi, z wypowiedziami osób, które przy konfesjonale doświadczyły różnych traum, pomyślałam: „Na kogo oni tam trafiają?!”. Pewnie tak czasami bywa, niemiej jednak ja mam zgoła inne doświadczenia. Spowiednicy bywają różni i spowiedzi bywają różne, jednak nigdy nie odchodziłam od kratek konfesjonału z poczuciem niezrozumienia czy krzywdy.

Wiele moich spowiedzi przebiegło w atmosferze zrozumienia i miłości Boga, który, jak to ładnie ujął papież Franciszek, nigdy nie męczy się przebaczaniem. Dobrze pamiętam spowiedników, dzięki którym doświadczyłam, że Pan Bóg mnie grzeszną kocha. Raz – a było to 8 marca – spowiednik na zakończenie złożył mi życzenia z okazji Dnia Kobiet, co przyjęłam z miłym zaskoczeniem. Raz też poczułam się niezrozumiana, ale przyczyna jednak była po mojej stronie.

Nie byłam nigdy u spowiedzi generalnej, to jeszcze przede mną, ale wiele lat temu na pewnych rekolekcjach spowiadałam się face-to-face. Była to najlepsza spowiedź w moim życiu. Najlepsza nie tylko dlatego, że ze swej strony starałam się jej nie zmarnować, ale także ze względu na postawę spowiednika, który z niezwykłym zrozumieniem podszedł do wszystkich spraw, jakie wyznałam.

Nie mylę spowiedzi z psychoterapią. Wierzę, że to Jezus mi przebacza. Wiem, że konfesjonał to nie kozetka psychoterapeuty. Dostrzegam te różnice także z racji moich zainteresowań psychologią. Do psychologa i do księdza idzie się nieraz z podobnymi sprawami, ale rozgrzeszenia w imieniu Chrystusa udziela tylko ksiądz.

Spowiedź najbardziej krytykują ci, którzy sami do niej nie chodzą. Byli pewnie dawno temu, potem stracili z horyzontu życia Boga, wiarę i praktyki religijne. Byli wolni, poszli wybraną przez siebie drogą, a teraz prowadzą kampanię „antyspowiedziową”, bo w głowie im się nie mieści, że wciąż jest wielu ludzi, którzy chcą klęknąć przy konfesjonale, wypowiedzieć prawdę o sobie, a potem pocałować stułę. To czynności zewnętrzne, bo co dzieje się w duszy, każdy penitent wie sam.

Generalnie po spowiedzi mam to, co miał kilkuletni Januszek S. Pasierb, który już jako dorosły, uczony ksiądz profesor, w jednym z esejów opisał stan ducha po swojej pierwszej spowiedzi świętej. Czuł się wtedy bardzo lekko, biegł ulicą, na której po deszczu było wiele kałuż. Omijał je w podskokach, starając się nie ubrudzić błotem. Ja mam tak samo.