Pandemia i powołania kapłańskie

Od początków mojego kapłaństwa czerwiec, zwłaszcza pierwsza jego połowa, wypełniała się święceniami kapłańskimi, prymicjami, spotkaniami z kolegami kursowymi podczas kolejnych rocznic święceń, łącznie ze srebrnymi i złotymi jubileuszami kapłaństwa. Zawsze kojarzy mi się ten czas z miodobraniem, żniwami i winobraniem. Pewnie dlatego, że zieleń, kwitną rzepaki i maki, kościoły podczas prymicji są pełne kwiatów, a na obrazkach prymicyjnych dorodne kiście winogron, składane na ołtarzach obok chlebów eucharystycznych.

Od początków mojego kapłaństwa czerwiec, zwłaszcza pierwsza jego połowa, wypełniała się  święceniami kapłańskimi, prymicjami,  spotkaniami  z kolegami kursowymi podczas kolejnych rocznic święceń, łącznie ze  srebrnymi i złotymi   jubileuszami kapłaństwa. Zawsze kojarzy mi  się ten czas z miodobraniem, żniwami i winobraniem. Pewnie  dlatego, że  zieleń, kwitną rzepaki i  maki, kościoły podczas prymicji są pełne kwiatów, a na obrazkach prymicyjnych  dorodne kiście winogron,   składane  na ołtarzach obok chlebów eucharystycznych.

Miejscem, gdzie od lat  kumulują się nadzieje  i wspomnienia  jest nasza kaplica  seminaryjna oraz płocka  bazylika  katedralna, w której na ogół odbywają się  świecenia kapłańskie. Dla każdego księdza miejsca te zostają w najściślejszym tego  słowa znaczeniu  źródłami, do których z  biegiem czasu – mam takie  wrażenie – każdy z nas przedziera się coraz  natarczywiej, szuka  ciszy,  początku swojej tajemnicy kapłańskiej. Niemal tak jak w  Tryptyku  Rzymskim Jana Pawła II: „Pozwól mi wargi umoczyć/ w źródlanej  wodzie / odczuć świeżość/ ożywczą świeżość” [Źródło]. 

Przez  całe  dziesięciolecia czerwcowe żniwa kapłańskie w Polsce były bardzo obfite.  Na dobrą  sprawę  nie pamiętam lat chudych; żegnanych  absolwentów szóstego roku seminaryjnego zastępowało niemniej liczne grono   alumnów pierwszego roku,  z parafii do których szli  neoprezbiterzy, przychodzili młodzi ludzie, świadomi swego powołania. Od kilku lat   coś  się  zatarło w  trybach owych młynów, które mełły mąkę  na chleb powołań. Kaplica seminaryjna, która mieściła 150 alumnów nagle musi zadowolić się  dwudziestką, bazylika, w  której szczęśliwi biskupi święcili po dwudziestu  księży, w tym roku zmieściła  dwóch.

Nie piszę  tego dlatego, że  szokują  mnie liczby.  Najbardziej doskwiera mi dysproporcja między  liczbą nas,  księży i profesorów  wyświęconych w czasach obfitych żniw  kapłańskich i mizernym dorobkiem  naszych modlitw, czynów powołaniowych, w tym  świadectw naszego życia. Kiedy ostatnio patrzyłem na prawie 50 księży otaczających   dwóch neoprezbiterów w  katedrze,  przypomniały mi się  słowa ks. dra M. Jarosza,  Rektora  Seminarium,  o świętości życia  kapłańskiego  jako najlepszej  szkole powołań. Jeden Jan Vianney – pomyślałem – by wystarczył, jeden Popiełuszko, jeden Wojtyła.

Zatrzymałem się szybko w tym,  także własnym,  rachunku sumienia.  Nie tylko dlatego, że  prawie wszyscy wymienieni przeze mnie  święci kapłani /ks. Popiełuszko, Jan Paweł II/ żyli  za naszych czasów i na pewno sprawa powołań nie jest im obojętna. Zatrzymałem się dlatego, że tak naprawdę nie wiem, ilu moich braci po cichu, mozolnie, ale konsekwentnie  uprawia świętą rolę pod przyszłe żniwa powołaniowe. Bo to, że brak powołań ich boli, tego jestem pewien, wystarczy wczytać się  w słowa Biskupa Piotra Libery /Słowo ze Srebrnej Góry],  wystarczy  posłuchać niektórych rodziców, katechetów, starszych księży.

Czy nie sądzicie, że byłoby dobrze, abyśmy  podzielili się  publicznie naszym bólem?  Ból wyrywa z obojętności, namiętnie szuka lekarstwa, ukonkretnia się w znakach czasu,  apeluje do ludzkiej  – w tym wypadku – parafialnej i diecezjalnej solidarności.  Dlatego nie powinno zabraknąć duszpasterskiej  refleksji o wpływie pandemii na chrześcijański  wolontariat  młodych,  pragnących służyć – także  w kapłaństwie - Bogu, który jest miłością [por. 1J 4,16]. O ile mogę  zrozumieć, że w materiałach - przygotowanych przed pandemią -  na tegoroczny  Tydzień Modlitw o powołania [3-9 maja] nie wspomniano o tym wymiarze, to ze  zdziwieniem konstatuję zupełny  brak tej problematyki w  ankiecie KAI o Kościele  w Polsce wobec epidemii koronawirusa. 

Redakcja KAI  nie postawiła pytania o powołania kapłańskie, więc w odpowiedziach – nota bene w  większości opartych raczej na intuicji, opisujących naszą  religijność życzeniowo, czasami bardzo powierzchownie,  o powołaniach kapłańskich i zakonnych prawie się nie mówi. Interesująca w tym kontekście  jest  odpowiedź ks. Mieczysława Puzewicza, Delegata Metropolity Lubelskiego ds. Osób Wykluczonych: „Epidemia jeszcze trwa, za wcześnie na wnioski końcowe. Nadal nie wiemy czy się skończy, a jeśli tak, to kiedy i z jakimi skutkami. (...)  Na pewno epidemia pokazała, że brakuje w Kościele <sił szybkiego reagowania>.(..) Nie słyszałem, aby w jakiejś diecezji powołano zespół (anty)kryzysowy. (..)  Znakomitą inicjatywą są Wspólnoty Pomocy zainicjowane w Warszawie. Mocny wymiar ewangelizacyjny miały też przypadki służby sióstr, zakonników i kleryków poświęcających się opiece nad chorymi wskutek wirusa. W mojej diecezji w parafii św. Józefa obecny  bp nominat Adam Bab uruchomił sobotni <Poranek duszpasterski>, kilkugodzinne spotkania <na żywo>” z wiernymi, świetnie integrujące parafian i dający poczucie wspólnoty. Przypuszczam, że w nowej rzeczywistości istnieje konieczność podejmowania całkiem nowych pomysłów na ewangelizację. Ufam, że tak się stanie”.