Czekając na Pasterza. Na marginesie Ez 34, 11-12. 15-17.

Tak mówi Pan Bóg: «Oto ja sam będę szukał moich owiec i będę sprawował nad nimi pieczę. Jak pasterz dokonuje przeglądu swojej trzody, gdy znajdzie się wśród rozproszonych owiec, tak Ja dokonam przeglądu moich owiec i uwolnię je ze wszystkich miejsc, dokąd się rozproszyły w dni ciemne i mroczne.

Tak mówi Pan Bóg: «Oto ja sam będę szukał moich owiec i będę sprawował nad nimi pieczę. Jak pasterz dokonuje przeglądu swojej trzody, gdy znajdzie się wśród rozproszonych owiec, tak Ja dokonam przeglądu moich owiec i uwolnię je ze wszystkich miejsc, dokąd się rozproszyły w dni ciemne i mroczne. Ja sam będę pasł moje owce i Ja sam będę je układał na legowisku» – mówi Pan Bóg. «Zagubioną odszukam, zabłąkaną sprowadzę z powrotem, skaleczoną opatrzę, chorą umocnię, a tłustą i mocną będę ochraniał. Będę pasł sprawiedliwie».

Do was zaś, owce moje, tak mówi Pan Bóg: «Oto Ja osądzę poszczególne owce, barany i kozły».

 

Księga Ezechiela to jedno z najpiękniejszych, a jednocześnie najbardziej wymagających, pism Starego Przymierza. To Księga trudnych do zrozumienia wizji, symbolicznych czynności, mocnych słów. Jest taka, bo to Księga trudnych czasów. Kiedy rodziły się Słowa, które stworzyły Księgę, Lud Wybrany przechodził jedną z najtrudniejszych lekcji w swoich dziejach. To czas niewoli nad rzekami Babilonu. Serca spod znaku dumnego Lwa Judy właśnie się uczyły, że wybranie przez Boga nie oznacza nietykalności, jeśli popełnia się, świadomie i dobrowolnie, zbrodnie przeciw Bogu i ludziom.

Wcześniej, zanim przyszła ostateczna tragedia, mijały całe lata naznaczone niesprawiedliwością przywódców, uciskiem ubogich, bałwochwalstwem celebrowanym nawet przez kapłanów Jedynego – i wydawało się, że nie dzieje się nic. Owszem, kraj stopniowo upadał, upokarzany przez potężnych sąsiadów, ale tym, którzy mieli być pasterzami – królom, kapłanom, sędziom, przywódcom, „niebo nie spadało na głowy”.

Bluźniercy, cudzołożnicy, mordercy, wyzyskiwacze władzy i pieniędzy, z wysoko podniesionymi głowami wchodzili do świątyni Pana, przekonani, że, cokolwiek by nie zrobili – Bóg przecież obroni, ochroni, wybawi, ocali. Przecież to Jego wybrany lud, to Jego wybrane miasto, to Jego wybrana świątynia. Najwyżej zapłaci się trochę więcej za spokój Asyrii, Egiptowi, Babilonowi – czy komu teraz trzeba, i wszystko się ułoży.

Nic nie zmieniła świadomość biedy ludu. Nie pomogły coraz bardziej rozpaczliwe i coraz mocniej grzmiące nawoływania proroków do nawrócenia. Pasterze Ludu Wybranego wiedli sami siebie i lud, na którego czele stanęli, w stronę nieuchronnej katastrofy. Ich największym błędem nie były źle zawierane sojusze, nieumiejętnie prowadzona dyplomacja, nieprzemyślane wybory w przestrzeni obronności. Jerozolimę i jej świątynię zgubiły nie słabe mury i brak mocnych i lojalnych sprzymierzeńców.

Święte Miasto stało się ofiarą ślepoty pasterzy. Ci, postawieni jako głowa i serce ludu, przestali nie tylko bać się Boga – oni w Niego, nawet jeśli sami sprawowali święte obrzędy, po prostu nie wierzyli, i swoją niewiarę, coraz bardziej bez oporów, wyrażali życiem. Zamknęli się w swoim małym świecie, w którym wszystko mieli na wyciągnięcie ręki. Przecież – kto odmówi królowi… ? A czy pragnienie kapłana może zostać niespełnione…? Kiedy ludzie cierpieli – oni nie przestawali się bawić; kiedy ludzie tęsknili za Bogiem – oni dawali im celebrowanie samych siebie; kiedy świat dookoła nich zapłonął – nie przestawali myśleć, że przecież są nietykalni, a tak naprawdę nie dzieje się nic wielkiego. Przeczekają. Wszystko minie, i znów będzie można bawić się bez ograniczeń, jakie narzuca oblężenie…  

Jak bardzo się mylili, dotarło do nich dopiero wtedy, kiedy błysnęły im w oczach babilońskie miecze, kiedy w ich obecności mordowano im żony i dzieci, kiedy okazało się, że ani królewski pałac, ani świątynia na wzgórzu nie są jednak nietykalne… I stało się tak nie dlatego, że Bóg nie chciał przebaczyć, ochronić, ocalić, wybawić… Stało się tak, bo ludzie nie chcieli się nawrócić…

Ta prawda docierała do serc, które musiały zostawić utkane ze światła Miasto i Świątynię Najwyższego, i próbować żyć nad rzekami Babilonu. Nie mieli sił na śpiewanie pieśni Pana w obcej krainie. Zwycięzcy żądali od nich śpiewów Syjonu, aby ich do końca pognębić wspomnieniem utraconej wolności. Bóg jednak nie opuścił swego ludu.

Wśród wygnańców, nad kanałami Międzyrzecza, pojawił się człowiek widzący i słyszący Słowo Pana – Ezechiel. W imieniu Pana, na nieludzkiej dla synów Judy ziemi, zaczął pocieszać i prowadzić ku otwarciu oczu, ku przemianie myślenia – ku nawróceniu, które miało doprowadzić pewnego dnia do powrotu do ziemi obiecanej, a teraz utraconej.

Ten człowiek znad kanału Kebar mówił ludziom Bogiem. Przez niego Jedyny Święty zaczął dotykać serc wygnańców, aby w ich wyschłe kości na nowo tchnąć ducha. I przez niego – przez Ezechiela, Bóg powiedział ludziom, że teraz On sam będzie ich pasterzem. Że tchnie w to słowo na nowo życie. Że przywróci słowu jego prawdę. Bóg sam zrobi to, czego nie robili ludzie, którzy zawłaszczyli sobie to słowo i odarli je z jego znaczenia.

Ludzie, którzy przywłaszczyli sobie imię pasterzy, żyli tylko ciemną stroną tego słowa. Nie szukali zagubionych owiec – nic ich nie obchodziło ich pogubienie, dopóki sami mieli się dobrze; nie sprowadzali z powrotem zagubionych – niby czemu mieli by im poświęcać swój cenny czas; nie opatrywali zranionych – sami często ranili najmocniej i najgłębiej; nie umacniali chorych – nawet nie wiedzieli, gdzie szukać lekarstwa; nie chronili mocnych – mocnych tak naprawdę się bali, i chętnie golili z nich wełnę aż do gołej skóry.

Bóg musiał odwrócić ten nie-porządek. I sam wyruszył na poszukiwanie swoich pogubionych owiec…

Czekały na niego… Pogubione, poranione, chore, ale też i te mocne… Czekały na dobrego Pasterza serca owiec, które wyczuwają wewnętrznym zmysłem i przeczuciem, skąd naprawdę przychodzi ratunek i pokrzepienie. Nawet jeśli upadło Miasto Światła, i jedyna Świątynia legła w gruzach – Ten, który Jest, nie przestał być. Nie przestał być z i dla swoich ludzi. Dobry Pasterz znajdzie swoją trzodę, nawet na ziemi wygnania, w ziemi obcych bogów, w ziemi ucisku i niewoli. I poprowadzi ku wolności. Jego miłosierna obecność staje się sądem – bo wobec Niego nikt już nie może udawać. Opadają maski. Ujawniają się owce, barany i kozły. I On sam je osądza - sądem dobrego Pasterza.

I Słowo stało się życiem. I Bóg stał się Pasterzem. I stanął przy owcach głodnych, spragnionych, nagich, błąkających się bez domu, chorych i uwięzionych. I poznali Go ci, których serca nie przestały żyć tęsknotą i miłością, która spełnia się w służbie. I nie poznali Go ci, których serca nie przestały bić tylko dla swoich właścicieli. Pasterz przeszedł dla owiec przez bramę między życiem i śmiercią, przeszedł ją zjednoczony z drzewem krzyża, aż do z – martwych – wstania.

I może liczyło Jego Serce – prawdziwa Miłość, że teraz już ludzie zrozumieją, a kiedy zrozumieją, pójdą za Nim Jego śladami, troszcząc się nawzajem o siebie, ofiarując się w służbie sobie nawzajem. Czy mogliby ludzie, którzy to wszystko wiedzą i tego wszystkiego doświadczyli: lęku i tęsknoty, bólu i nadziei, niewoli i wyzwolenia, czy mogliby o tym zapomnieć… Przecież ich serca tyle zniosły i tak wiele wycierpiały, czekając na Pasterza…

„Oto ja sam będę szukał moich owiec, mówi Pan” … I staje się Słowo znów nadzieją, zanim stanie się ciałem.