Cud Jaśka Meli

Szanowni Czytelnicy, czy wiecie, że nawet z telewizji śniadaniowej w TVN może płynąć ewangelizacyjna nauka? W sobotnie przedpołudnie Jasiek Mela, już nie chłopiec, ale młody mężczyzna mówi o swojej obecnej relacji z ojcem: „Wiem, że to słowo jest niemodne, ale to cud”. A potem otwarcie powołuje się na swoją wiarę w Boga. Prezenterzy milczą, bo zwyczajnie nie potrafią tych słów skomentować, gdyż na temat wiary absolutnie nic nie mają do powiedzenia, a zakpić w tym przypadku nie mogą – Jasiek by już pewnie do nich nie wrócił.

Szanowni Czytelnicy, czy wiecie, że nawet z telewizji śniadaniowej w TVN może płynąć ewangelizacyjna nauka? W sobotnie przedpołudnie Jasiek Mela, już nie chłopiec, ale młody mężczyzna mówi o swojej obecnej relacji z ojcem: „Wiem, że to słowo jest niemodne, ale to cud”. A potem otwarcie powołuje się na swoją wiarę w Boga. Prezenterzy milczą, bo zwyczajnie nie potrafią tych słów skomentować, gdyż na temat wiary absolutnie nic nie mają do powiedzenia, a zakpić w tym przypadku nie mogą – Jasiek by już pewnie do nich nie wrócił.

Jasiek – chłopak bez ręki i nogi, relacjonuje swoją podróż z ojcem na Syberię, długą, wyczerpującą, ale bardzo pouczającą. Obaj panowie zgodnie stwierdzają, że ta wyprawa poprawiła ich relacje. Ojciec przyznaje, że zna mężczyzn, którzy nie radzą sobie z ojcostwem, ale wstydzą się do tego przyznać i w konsekwencji oddalają się od potomstwa.

Jasiek patrzy ma ich wspólną relację w perspektywie wielu lat i wielu nieszczęść: pożar domu, śmierć brata, jego tragiczny wypadek. Bywa, że nieszczęścia scalają, ale bywa też zupełnie odwrotnie. Bohater spotkania w telewizyjnym studiu przyznaje, że wielu mogłoby sobie zadać pytanie, gdzie w tym wszystkim był Bóg. I wyobraźcie sobie Drodzy, że on Go tam odnalazł. I mówi o tym otwarcie na antenie telewizji komercyjnej.

„Mój tata był osobą, której szczerze nienawidziłem. Dziś jest gościem, którego kocham za to, że jest moim tatą, a lubię, bo jest moim kumplem” – mówił wcześniej jednemu z kolorowych czasopism.

I kontynuował: „Bywało tak, że z ojcem nie byliśmy w stanie ze sobą żyć. I paradoksalnie to nam pomogło. Kiedy nauczyliśmy się rozmawiać, spojrzałem na niego inaczej. Wcześniej nie byłem w stanie uwierzyć, że on mnie kocha. No, bo jak uwierzyć, że ktoś, kto tak rani, jednocześnie kocha? Tymczasem od miłości tak blisko do nienawiści. Ktoś, kogo nie kochasz, nie jest przecież w stanie cię dotkliwie zranić. Najgorzej jest w relacji międzyludzkiej, jeśli jest chłodno. Takie stosunki się rozpadają, a takie wypracowane, jak nasze, nigdy się nie rozpadną”, przekonywał Mela junior.

Jan Mela - najmłodszy w historii zdobywca biegunów w ciągu jednego roku, jest jednocześnie pierwszym niepełnosprawnym, który dokonał takiego wyczynu. Poza tym założył Fundację „Poza Horyzonty”. Oczywiście, jest też swego rodzaju celebrytą, dlatego m.in. tańczył w ubiegłym roku w „Tańcu z gwiazdami”, ale połowę gaży z każdego odcinka przekazywał na cele fundacji, czyli na pomoc jej podopiecznym.

Przykład tego młodego mężczyzny może natchnąć optymizmem. W tak naturalny sposób mówił o swojej wierze, że prowadzący program nijak nie potrafili zdyskredytować jego wypowiedzi. A ci, zresztą bez względu na telewizję, komercyjną czy publiczną, poczynają sobie coraz swobodniej w wykorzystywaniu języka religii do celów kompletnie nie religijnych.

Nie zliczę już, ile razy w telewizji z ust prezentera czy celebryty słyszałam na zakończenie wypowiedzi „Amen”. Tyle tylko, że o wierze nie było wcześniej ani słowa. Tzw. dziennikarka (bo i co telewizja śniadaniowa ma wspólnego z dziennikarstwem?!) podchodząca do „działu kuchennego” w telewizji śniadaniowej mówi o „dziękczynnych modłach”. Itd., itp., itd.

To proces zmierzający do tego, aby zeświecczyć język religii, żeby go zbanalizować, uczynić dostępnym dla faceta spod budki z piwem. Posługiwanie się słowami wyraźnie kojarzącymi się czymś religijnym, ma wejść do języka potocznego, żeby ten język ostatecznie zdesakralizować. Ale dopatruję się tu jeszcze czegoś bardziej niebezpiecznego - ukrytego cynizmu.

„Po cholerę Panu Bogu organy?” – pyta w „Gazecie Wyborczej. Wysokich Obcasach” Dorota Wellman w kontekście zbiórki proboszcza na ten instrument i jako specjalistka od zarządzania parafią radzi te pieniądze przekazać na pomoc potrzebujących. To z kolei przykład wulgaryzowania języka mówienia o Bogu, pokrewny wcześniej wspomnianemu zjawisku. Cel jednego i drugiego jest ten sam: ponabijać się z wiary i z Boga. Dobrze, że wciąż mamy w kraju ludzi w rodzaju Jana Meli, którzy chętnie przyznają się na antenie do wiary i nic sobie z mody na agnostycyzm i ateizm w mediach nie robią.