Słowo podczas Ciemnej Jutrzni - Wielki Piątek 2013

Śnieżna aura tegorocznego Triduum Paschalnego przywodzi mi jeszcze raz na pamięć 150 rocznicę powstania styczniowego i związanych z nim postaci płockich biskupów wygnańców. Dwóch z nich chcę Wam dzisiaj i jutro – Umiłowani - podczas ciemnej jutrzni przypomnieć.

Właśnie te dwa dni, w których łączymy się z Męką Zbawiciela, wydają mi się po temu najstosowniejsze. Potrafili oni bowiem trwać niezłomnie przy Jezusie Chrystusie i łączyć swoje cierpienia z Jego krzyżem.

Od połowy XIX wieku, przez 11 lat, prastara diecezja płocka nie miała biskupa. Otrzymała go dopiero w roku 1863, niejako w najtrudniejszym momencie powstania styczniowego. Został nim wywodzący się z jednego z najznamienitszych rodów polskich i znakomicie wykształcony biskup Wincenty Teofil Popiel. O nim właśnie chcę dzisiaj mówić. Mimo swojego arystokratycznego pochodzenia, nowy pasterz miał wielkie wyczucie potrzeb wiernych: w 1864 roku polecił odprawiać w całej diecezji nabożeństwo majowe (w przyszłym roku będziemy zatem obchodzić 150-lecie majowego w naszej diecezji). Wydłużył czas przygotowania dzieci do pierwszej Komunii Świętej. Wspominał, że jego największą pociechą były wizytacje pasterskie, a trwały one wówczas po kilka tygodni, bo na tak długo biskup opuszczał Płock, aby zwizytować jeden dekanat. „Trudne były czasy – cytuję Błogosławionego Arcybiskupa Juliana Antoniego - w których episkopat ten wypadł. Zamykano klasztory, zabierano majątki kościelne, a więc i pałac biskupi w Płocku z zamkiem w Pułtusku, kurie kanonickie, seminarium nawet; to ostatnie umieszczono w byłym klasztorze reformackim. Rząd coraz to nowsze żądania stawiał, niezgodne z prawami i wolnością Kościoła. Gdy biskup Popiel w roku 1868 nie zgodził się na wysłanie z kapituły płockiej przedstawiciela do kolegium duchownego w Petersburgu, mającego być jakąś wyższą instancją dla biskupów [np. każdy biskup, chcąc się kontaktować z Papieżem, musiał to czynić za pośrednictwem tego kolegium] wezwano go do Warszawy i stamtąd wywieziono do Nowogrodu w Rosji”. Diecezja na kolejnych 7 lat została bez biskupa.
Przyjrzyjmy się w kontekście Wielkiego Piątku opisowi wywózki biskupa. Był to właśnie piątek, 28 sierpnia 1868 roku. Dom biskupi, obecną plebanię katedralną, gdzie biskup Popiel mieszkał, obstawiono żandarmami tak, aby nie mógł kontaktować się z nikim z zewnątrz. Na spakowanie dano mu tylko jedną, dwie godziny. Biskup oświadcza jednak, że nie wyjedzie, dopóki nie wyspowiada się i nie odprawi Mszy Świętej. Kierujący całą sprawą carski urzędnik pozwala, aby kapelan, który mieszka z biskupem, wyspowiadał go i asystował przy ostatniej Mszy w Płocku. Nie zgadza się jednak, aby towarzyszył mu w drodze na zsyłkę. Biskup Popiel tak wspomina te chwile: „Bóg mi wybaczy roztargnienie, jakie miałem dnia tego przy mszy św.; często ocierałem łzy, a trzeba było pospieszać. Jednakże Ofiara Najświętsza dużo mnie uspokoiła i nabrałem ufności. Uczułem, że choć bez pomocy żadnej ludzkiej, siły mi wewnątrz przybywa. Najboleśniej było myśleć, co się po moim odjeździe stanie z diecezją, z seminarium. Bo miałem przed oczami tyle bied i spustoszeń, które następowały po wywiezieniu pasterzy”.
 
Carski urzędnik ciągle przynagla. Biskup oddaje jeszcze zdeponowane u niego pieniądze, odmawia „Kto się w opiekę”, błogosławi diecezję i wyjeżdża. Po drodze modli się: „Przyszedłem, Panie, boś mnie posłał, odchodzę, bo każesz; ani chwili dłużej nad Twój rozkaz pozo¬stać nie chcę; nie chcę kosztować pokoju, który bym miał opłacić kosztem Twojego Kościoła”. [...]. Nie wiem, gdzie jadę, ale dokądkolwiek się udam, Ciebie szukać, Ciebie tylko znaleźć pragnę”.
W Zakroczmiu, na pocztę, gdzie ma na miejsce zmiana koni, ze łzami w oczach przychodzi dwóch ojców kapucynów... „Ośmieliłem się – wspomina biskup – przytoczyć słowa: <Nie płaczcie nade mną>, bo czułem, że gorzej tym będzie, którzy zostaną”. Za Modlinem, przejeżdżając przez Narew, rzekę graniczną diecezji, wygnaniec znowu modli się: „Czy ją zobaczę? Ile ciężkich czeka nas kolei w ciągu tego rozstania? Ale nic nie zmniejszy miłości, którą ją ukochałem. [...]. Wszystkie cierpkie chwile życia mojego poświęcam Tobie, Panie, na intencję diecezji; dla niej nic już uczynić nie mogę, tylko cierpieć w ukryciu i uległości. [...] Niech też Bóg wynagrodzi tym kapłanom, którzy ani sami rąk nie opuszczali, ani mi ich opuszczać nie dali pośród ogólnego znużenia”.
 
Pod wieczór pojazd stanął w Warszawie przed pałacem arcybiskupim, bo tam, po zsyłce arcybiskupa Felińskiego, mieszkał carski naczelnik do spraw religijnych i oświatowych. Ten oświadcza, że wszyscy biskupi Królestwa Polskiego zgodzili się wysłać swoich przedstawicieli do kolegium, a więc biskup płocki pozostał sam i naczelnik nie będzie już przyjmował żadnych jego argumentów. Dodaje tylko: „Daję Panu czas do namysłu do godziny dziewiątej jutro rano; jeśli się nie zgodzisz, o jedenastej zostaniesz wywieziony”. Nazajutrz biskup schodzi bez słowa po tych samych schodach, na których kilka lat wcześniej odprowadzał świętego Zygmunta Szczęsnego Felińskiego, i udaje się – jak napisze – „sam nie wiedząc dokąd, bez kapelana i w cudzym płaszczu”.
Mija długich 7 lat... Gdy biskup Wincenty zostanie zwolniony z wygnania, błogosławiony Papież Pius IX natychmiast mianuje go biskupem kujawskim. Potem przez blisko 30 lat będzie metropolitą stolicy Warszawy. Pamiętam jego portret w domu arcybiskupów warszawskich, przedstawiający wysokiego hierarchę o niezwykle ascetycznych rysach twarzy. Niedawno, obok jego sarkofagu w krypcie arcybiskupów warszawskich, spoczął Ksiądz Prymas Józef Glemp. Pamiętajcie o naszym Biskupie wygnańcu, gdy będziecie do niej schodzić...