HOMILIA 100-LECIE UTWORZENIA RADY REGENCYJNEJ POD PRZEWODNICTWEM KARD. ALEKSANDRA KAKOWSKIEGO PRZASNYSZ Fara 21 X 2017 ROKU

[czytania z soboty 28 tygodnia zwykłego, rok I]

„Abraham [...] wbrew nadziei uwierzył nadziei...” „Na wieki Bóg pamięta o swoim przymierzu, [...] o przymierzu, które zawarł z Abrahamem”. „Kiedy was ciągać będą do synagog, urzędów i władz, nie martwcie się, w jaki sposób [...] macie się bronić lub co mówić, bo Duch Święty pouczy was [...], co należy powiedzieć”.

Czcigodni Bracia Kapłani,
Wielce Szanowni Przedstawiciele Władz Państwowych i Samorządowych Przasnysza i Ziemi Przasnyskiej,
Siostry i Bracia,

Te trzy kluczowe zdania z dzisiejszych czytań mszalnych uświadamiają nam, ile „nadziei wbrew nadziei” musieli mieć ci wszyscy, którzy 100 lat temu, gdy na polach bitewnych I wojny światowej milkły powoli działa, dostrzegli, że zaczyna świtać jutrzenka swobody dla naszej Ojczyzny! Ile trzeba było wiary, że „Bóg pamięta o swoim przymierzu”; ile zaufania, że „Duch Święty pouczy, co należy powiedzieć”; ile rozsądku, żeby nie dać się „rozegrać” trzem osłabionym, ale wciąż jeszcze groźnym czarnym orłom, które jak sępy czuwały, żeby Polska nie zmartwychwstała! To właśnie w takiej godzinie raz jeszcze objawił się geniusz tej cząstki Polski zawsze wiernej Bogu i Najświętszej Pani, geniusz ojczyzny św. Stanisława Kostki, geniusz uosobiony w postaci innego wielkiego syna tej ziemi Aleksandra Kakowskiego, Arcybiskupa Metropolity Warszawskiego, Prymasa Królestwa Polskiego i późniejszego Kardynała, którego pamięć czcimy tą Mszą Świętą i wymowną tablicą w dostojnej i czcigodnej farze przasnyskiej, miejscu jego chrztu.
Urodził się, jak wszyscy wiemy, w 1862 roku, w pobliskich Dębinach, gdzie jego ojciec Franciszek, powstaniec styczniowy, miał niewielki majątek. Matka Paulina z Ossowskich należała do domu skoligaconego z kilkoma wybitnymi rodami szlachty mazowieckiej. Ale późniejszy Kardynał zapamiętał nie jej herby i koligacje, ale przede wszystkim to, że co dzień wstawała rano, koło godziny czwartej i przez godzinę modliła się na osobności! To był świat tamtych ludzi na tej ziemi – świat wiary, nadziei, modlitwy, ciszy i „świętej miłości kochanej Ojczyzny”. I to w takiej w atmosferze – powtórzę: wiary, nadziei, modlitwy i powstańczego patriotyzmu - Aleksander uczył się cnót chrześcijańskich i postaw obywatelskich, kończył celująco gimnazjum pułtuskie i wstępował do warszawskiego seminarium duchownego, a potem do Akademii Duchownej w Petersburgu. Zagrożony chorobą udaje się na leczenie do południowej Francji, a po rekonwalescencji rozpoczyna studia na Wydziale Prawa Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie, zamieszkując w Papieskim Kolegium Polskim (tak bliskim również mojemu sercu – spędziłem tam 6 pięknych lat życia). Uzyskuje doktorat z prawa kanonicznego i w 1886 roku biskup pomocniczy warszawski Kazimierz Ruszkiewicz, późniejszy arcybiskup tytularny Nacolii, wyświęca go na kapłana.

W stołecznym seminarium duchownym ks. Kakowski wykłada prawo kanoniczne i literaturę polską, jest rektorem tej instytucji, a potem Akademii Duchownej w Petersburgu. W 1913 roku zostaje arcybiskupem metropolitą warszawskim i jako zawołanie biskupie obiera sobie słowa: „Operari, sperare” - „Pracując, nie tracić nadziei”.
Tak, to był kapłan, biskup, który ogromnie dużo pracując dla Kościoła i Ojczyzny, nigdy nie tracił nadziei, że nad Polską zaświta jutrzenka wolności - prawdziwej wolności, z polskiego, a nie carskiego czy pruskiego, nadania! Gdy jednak 15 października 1917 roku zaborcy proponują utworzenie trzyosobowej Rady Regencyjnej, abp Kakowski, wchodzi do niej; więcej, jako Interrex zostaje jej przewodniczącym. Po latach tak będzie wspominał to doświadczenie:
„Zdawałem sobie sprawę z olbrzymich trudności, jakie mnie czekają, z odpowiedzialności, jaką biorę na swoje barki [...]. Nie skłoniła mnie do tego kroku żądza władzy, [...] dostojeństwa i honorów, gdyż, będąc arcybiskupem warszawskim i prymasem Królestwa Polskiego, miałem najwyższe honory. Ani też chciwość pieniędzy, gdyż, jako pierwszy warunek, postawiłem [...] zrzeczenie się pensji i wszelkiego wynagrodzenia za Regencję. Czyśmy może naiwnie wierzyli, że okupanci poczynią ustępstwa [...]? Nie miałem tej iluzji. Czyśmy się łudzili, że okupanci oddadzą nam [...] władzę? W moim przekonaniu było to niemożliwe [...], tym bardziej, że Niemcy nie ufali nam, a my Niemcom. Z ręką na sercu mogę wyznać: Wszedłem do Rady Regencyjnej w duchu ofiary, z miłości Boga i z miłości Ojczyzny [...]”.
27 października 1917 roku ma miejsce podniosły, pierwszy akt odzyskiwanej wolności - trzej regenci udają się w otwartych powozach z pałacu arcybiskupiego ulicą Miodową i Krakowskim Przedmieściem na zamek królewski. Tłumy ludzi, zgromadzonych po obu stronach ulic, owacyjnie witają korowód, a na dziedzińcu zamku królewskiego przed pierwszą po 150 latach niewoli polską władzą prezentują broń dwa szwadrony polskich ułanów. W wielkiej sali zamkowej, wobec przedstawicieli władz okupacyjnych i oficjalnych reprezentantów innych państw jeden z członków Rady wypowiada pamiętne słowa:
„[...] Od obecnej chwili obejmujemy najwyższą władzę państwową w Królestwie Polskim [...]. Chcemy prowadzić naród ku jego państwowej niepodległości. [...] Przejęci ważnością dnia dzisiejszego i przeświadczeni o wielkiej odpowiedzialności wobec narodu polskiego, pokładamy ufność w Bogu, iż pozwoli nam kroczyć po drodze bezpiecznej i stałej w tej nowej epoce”.
W tym samym momencie na wieży zegarowej zamku królewskiego wywiesza się polski sztandar, na którego widok dziesiątki tysięcy zgromadzonych wiwatują: „Niech żyje Polska!", po czym członkowie Rady Regencyjnej udają się do katedry, gdzie uroczyste nabożeństwo odprawia biskup kujawsko-kaliski Stanisław Zdzitowiecki, który po Mszy św. pozdrawia ich słowami:
„Dostojni Mężowie! Wielki jest Bóg, wielka jest Jego potęga, moc, sprawiedliwość i miłosierdzie. Ale miłosierdzie ponad wszystkie dzieła Jego. Ulitował się długiej naszej niedoli i jarzma i po stu z górą latach straszliwego rozdarcia, wraca nam Ojczyznę i wolność. Gdy wszystko nas zawiodło: oręż, sojusze i wszelkie kombinacje polityczne, gdy świadomość naszej niemocy była powszechną, gdy staliśmy bezsilni i bezradni wobec obcej przemocy, dopiero Bóg działać począł, abyśmy się chlubić nie mogli, że nasza ręka i moc, nasz rozum i wola to zdziałały. A moc ta i potęga Boga tym więcej się ujawnia, gdy uprzytomnimy sobie, że Ojczyznę naszą odbudowują ci, którzy do jej upadku się przyczynili i z karty Europy ją wymazali. [...]”.
Rada Regencyjna, jak wszyscy wiemy, działa krótko i rozmaicie będzie oceniana. Ale to właśnie ona wydaje liczne akty prawne, które będą stanowiły ważną część porządku prawnego II Rzeczpospolitej; to ona deklaruje powstanie rządu koalicyjnego oraz przystępuje do tworzenia regularnej armii; to ona poprzez ustanowienie ambasad i przedstawicielstw w kilkunastu krajach daje zalążek polskiej służby zagranicznej; to wreszcie ona ogłosi niepodległość Królestwa Polskiego i gdy 10 listopada 1918 roku do Warszawy przybywa Józef Piłsudski członkowie Rady składają swoje prerogatywy w jego ręce.
„Wbrew nadziei uwierzył nadziei...”, „Pracując, nie tracić nadziei”, „Niechaj żywi nie tracą nadziei...”– już w wolnej Ojczyźnie arcybiskup Kakowski nadal będzie szedł drogą, którą wyznacza jego pasterska dewiza. W 1919 roku, w obecności głowy państwa Józefa Piłsudskiego i premiera Ignacego Paderewskiego, udzieli święceń biskupich ks. Achillesowi Rattiemu, pierwszemu nuncjuszowi papieskiemu w II Rzeczpospolitej, który 3 lata później zostanie papieżem i przyjmie imię Piusa XI. W tym samym 1919 roku papież Benedykt XV nada arcybiskupowi godność kardynalską. Gdy w 1920 roku, w czasie nawałnicy bolszewickiej, Marszałek Piłsudski zwróci się do niego z apelem: „Kapelanów, dobrych kapelanów dla armii mi potrzeba”, spełniając jego życzenie, skieruje wezwanie do duchowieństwa. Zgłosi się między innymi młodziutki ks. Ignacy Skorupka i kardynał Kakowski do końca będzie uważał, że chwila jego bohaterskiej śmierci była punktem zwrotnym w dziejach wojny 1920 roku. „Do tej chwili – napisze w pamiętnikach - Polacy uciekali przed bolszewikami, odtąd bolszewicy uciekali przed Polakami”.
Zmarł w 1938 roku w Warszawie i zgodnie z ostatnią wolą został pochowany na ówczesnym cmentarzu dla najuboższych - na Bródnie.
„Wbrew nadziei uwierzył nadziei...”
„Pracował i nie tracił nadziei”.
To ważne przesłanie także dla naszego pokolenia.
Pamiętajmy o tym, stając przed jego tablicą w czcigodnej przasnyskiej farze.

Amen.