Homilia na jubileusz 40-lecia kapłaństwa - WSD w Płocku - 10.06.2013

Dostojny Księże Infułacie Profesorze Tadeuszu, Magnificencjo, Księże Rektorze, Czcigodni Księża Prałaci, Kanonicy, Dziekani,  Proboszczowie, Rezydenci, Kochani Seminarzyści, Drogi Księże Marianie, który zechciałeś tę dzisiejszą uroczystość zorganizować,

 

1. Zgromadziliście się w Seminarium, aby tutaj, niejako w Kolebce Waszych powołań, razem ze swoim Biskupem i z Waszym Opiekunem, przeżywać Jubileusz czterdziestolecia Kapłaństwa. Ksiądz Profesor Tadeusz szczególnie, ale powoli także każdy z nas (ja też za trzy lata osiągnę „czterdziestkę”) może powtórzyć za św. Pawłem: „Pan pociesza nas w każdym naszym utrapieniu, byśmy sami mogli pocieszać tych, co są w jakiejkolwiek udręce... Jak bowiem obfitują w nas cierpienia Chrystusa, tak też wielkiej doznajemy przez Chrystusa pociechy...”.
Apostoł daje nam w tych słowach pewną ważną naukę: wraz z upływem lat coraz szybciej męczymy się, coraz więcej chorób nas dotyka...Coraz więcej też jest cierpień ducha, bo z wiekiem więcej się od nas żąda, a mniej się nam wybacza. To wszystko dzieje się jednak – i tego właśnie uczy nas dzisiaj św. Paweł – abyśmy lepiej rozumieli cierpienia innych, większej doznawali pociechy od Chrystusa i tą pociechą potrafili się dzielić.

2. Podobną rzeczywistość niosą ze sobą Błogosławieństwa Chrystusa, których przed chwilą słuchaliśmy. Są one, jak to się mówi w teologii - obietnicami eschatologicznymi. Nie należy tego jed­nak rozumieć w tym sensie, że zapowiadana w nich radość, pociecha i nasycenie są przesuwane dopiero na tamten świat. Jak uczy Benedykt XVI, z chwilą gdy człowiek zdecyduje się patrzeć na wszystko z perspektywy Boga i tak też postępować; gdy przebywa swą drogę razem z Jezusem, wtedy coś z „eschatonu”, z tego, co dopiero ma nadejść, staje się już obecne.
Rozumiał to doskonale św. Paweł: to, co w Błogosławieństwach z Ewangelii św. Mateusza jest obietnicą, u Apostoła Narodów jest przeżywanym przez niego doświadczeniem. „Zewsząd znosimy cierpienia – pisze on dalej w swoim Liście - lecz nie poddajemy się zwątpieniu; żyjemy w niedostatku, lecz nie rozpaczamy, znosimy prześladowania, lecz nie czujemy się osamotnieni, obalają nas na ziemię, lecz nie giniemy... . Uchodzący za oszustów, a przecież prawdomówni... jakby ubodzy, a jednak wzbogacający wielu”.
 
3. To doświadczenie Apostoła Pawła unaocznia nam jedną podstawową rzecz: warto, po przemierzeniu w kapłaństwie czterdziestu lat, zachować pokorne poczucie wartości swojej posługi. Gdy patrzę na listę Waszego rocznika, bez żadnego trudu dostrzegam, że większość z Was jest proboszczami wielkich, znaczących parafii w naszej Diecezji; że kilku przewodzi rozległym dekanatom; że niemal wszyscy zbudowaliście kościoły, a niektórzy nawet – jak Ksiądz Marian – dwa; że każdy z Was odprawił w swoim dotychczasowym życiu ponad 15 tysięcy Mszy Świętych; że wyspowiadał kilkaset tysięcy osób; że ochrzcił ... – długa jeszcze mogłaby być ta lista. Tak, macie prawo do tego, aby żywić pokorne poczucie wartości swojej posługi.
Ma to być jednak – powtórzę – pokorne poczucie. W naszym wieku warto powtarzać już sobie czasem „Błogosławieństwa dla tych, którzy mają trochę zmysłu humoru i szukają mądrości" księdza Tadeusza Fedorowicza, tego samego, który udał się dobrowolnie do Kazachstanu na zesłanie razem z Polakami wywożonymi przez NKWD w głąb sowieckiej Rosji; który był już w Armii generała Andersa, ale gdy dowiedział się, że nie wszyscy rodacy mogą stamtąd wyjść, pozostał z nimi na „nieludzkiej ziemi”; tego samego, który na zaproszenie ks. Korniłowicza podjął pracę w ośrodku dla ociemniałych w Laskach; który potem był regularnym spowiednikiem Błogosławionego Jana Pawła II. No, właśnie, ks. Tadeusz Fedorowicz napisał także „Błogosławieństwa”. A brzmią one tak (cytuję tylko kilka):
„Szczęśliwi [czyli: Błogosławieni], którzy potrafią śmiać się z samych siebie - będą mieli radość i zabawę przez całe życie”.
„Szczęśliwi, którzy nie biorą siebie zbyt serio - za to ludzie ich uszanują”.
„Szczęśliwi, którzy odróżniają kretowinę od góry - będą widzieli sprawy we właściwych proporcjach”.
 
4. Nie zaszkodzi też mieć - Drodzy Bracia - coraz więcej poczucia humoru. Większość z nas wchodzi bowiem w okres życia, o którym Kisiel [ Stefan Kisielewski – wszyscy czytywaliśmy go w latach kleryckiej młodości] pisał tak: „Jeśli masz coś do powiedzenia, to nie chcą cię słuchać, a gdy już chcą cię słuchać, okazuje się, żeś zapomniał, coś miał mówić. Gdy jesteś samotny, pies do ciebie nie przyjdzie, gdy czujesz się zmęczony i chcesz się przespać, nudziarze przyłażą jeden za drugim. Jeśli w ogóle chcesz coś w życiu zrobić, to stwierdzasz, że akurat nie ma po temu możliwości, a jeśli możliwości się otworzą, wtedy na pewno zachorujesz, po wyzdrowieniu widzisz, że nie masz już ochoty na zrobienie tego, co zamierzałeś, choć możliwości nadal są [...]”.
 
5. Pamiętajcie również, że od „Czterdziestolatka” inni – zarówno kapłani, jak i świeccy - mają prawo domagać się równowagi serca. A więc spokojnego ważenia słów i nierzucania ich na wiatr; a więc zważania na swoją siwiznę w kontaktach z wikariuszami, z kondekanalnymi, z władzami, z parafianami...; a więc nienadwyrężania swoich sił fizycznych, bo serce już słabnie...; a więc pamiętania o tym prostym fakcie, że nie przystoi sześćdziesięciopięciolatkowi to, co przystoi dwudziestolatkowi.
Na czym to może polegać, pokazuje św. Tomasz z Akwinu w modlitwie, którą bardzo ponoć lubił profesor Stefan Swieżawski [nawiasem mówiąc, zaprzyjaźniony z ks. Fedorowiczem]: „Boże wszechmogący i wszystko widzący... Pozwól, abym nigdy nie żądał rzeczy nierozumnych ani się nie zniechęcał do tych, co są uciążliwe, a także bym nie pragnął niczego zaczynać nie w porę lub spraw rozpoczętych nie rzucał przed ich zakończeniem”.
 
6. I już ostatnia moja zachęta: brońcie się – Bracia - przed złą samotnością. Jest to taki rodzaj samotności, który rodzi się ze zmęczenia – zmęczenia koniecznością ciągłego przewodniczenia czemuś; zmęczenia bezsilnością w docieraniu „do ludzi”; zmęczenia tysiącami spraw „do załatwienia”. Zaczyna nam wtedy brakować nie tylko czasu, ale wielkoduszności i zostajemy coraz bardziej sami. Ojciec Jacek Salij napisał gdzieś, że ta zła samotność polega nie tyle na tym, że ja swój ciężar dźwigam sam, ile raczej na tym, że dźwigam tylko swój ciężar.
Ad multos annos - Drodzy Bracia - „najlepsi z najlepszych” w naszym prezbiterium, jak zwykł był mówić biskup Stanisław. Kontynuujcie Waszą posługę „w dobrym i czerstwym zdrowiu”, jak zazwyczaj życzył Biskup Zygmunt. „I niech Serce Jezusa błogosławi”, jak żegnał się z kapłanami Biskup Bogdan, który Was święcił.
Amen.