Homilia - Sympozjum Akcji Katolickiej - 19.11.16

[czytania z soboty 33. tygodnia zwykłego, rok II]

Czcigodni Kapłani, Drodzy Członkowie Akcji Katolickiej, z Panią Prezes i Księdzem Asystentem na czele,

Szanowni Prelegenci, nasi Mili Goście, Siostry i Bracia,

        Myślę, że nam wszystkim brzmią w uszach słowa wielokrotnie powtarzane w tym jubileuszowym dla naszej Ojczyzny roku: GDZIE CHRZEST, TAM NADZIEJA.
        Tam, gdzie są nasze narodowe chrzcielnice, gdzie groby męczenników, gdzie święci, gdzie duchy wielkich wieszczów i proroków - tam wciąż przecież bije dla Polaków żywe źródło wiary, która daje wolność i jest znakiem nadziei dla nowych pokoleń; wiary, która winna stawać się miłosierdziem i życiem.
        GDZIE CHRZEST, TAM NADZIEJA. Dobitnie wybrzmiewają te słowa i dziś: w tej katedrze i w naszym Pobenedyktyńskim Opactwie, gdy Akcja Katolicka naszej diecezji zaprasza na dziewiąte już Sympozjum Naukowe: "Tak Polska się zaczęła (- 1050. rocznica Chrztu Polski)". Za tę cenną inicjatywę chcę bardzo serdecznie podziękować naszej elicie katolików świeckich, a jest nią przecież Akcja Katolicka!

Najpierw jednak brzmią w naszych uszach i sercach słowa Ewangelii, którą przed chwilą usłyszeliśmy. Do Pana Jezusa podeszli saduceusze - szczególna grupa ludzi w ówczesnym Izraelu, która reprezentowała kapłanów i arystokrację tamtych czasów. Choć mieli oni za sobą wielką tradycję Narodu Wybranego, i byli uczestnikami wiary Abrahama, Izaaka i Jakuba, to jak się okazuje, nie wierzyli..., nie wierzyli w zmartwychwstanie! I przedstawili Jezusowi historię, która miała poniekąd ośmieszyć tę wiarę, sprowadzić ją do absurdu: oto kobieta, której umiera po kolei siedmiu mężów. I pytanie: czyją będzie żoną, gdy zmartwychwstanie?
        Ci saduceusze nawet nie wiedzieli, że w historii, którą opowiadali, było ukryte ważne przesłanie. My dziś odczytujemy je w duchowym znaczeniu, jakby między wierszami, z wiarą. Jest w tej historii mowa o kobiecie, która czekała na miłość, na ukochanego, który nie umrze, i który da jej potomstwo. Ona czekała na oblubieńca, który tę miłość utrwali, niejako przypieczętuje. Ale nie mogła takiej miłości się doczekać...
        Kim jest ta kobieta i kim jest ten oblubieniec? Czyż nie jest ona obrazem nas wszystkich, ludzi, którzy wciąż żyjemy w perspektywie czyjejś śmierci, kolejnej żałoby. Żyjemy w świadomości, że nawet osoby, które najbardziej kochamy, niestety umierają.
        Dalej, tą kobietą w żałobie, w niespełnionej miłości jest Kościół, z tą jednak różnicą, że ta matka nasza - Kościół święty - już wie, że jej Oblubieniec - Jezus Zmartwychwstały - zawsze żyje, i że nigdy nie umiera Jego miłość do nas! I że będzie liczne potomstwo, dzieci Kościoła zrodzone w wodach chrztu świętego! Ta Ewangelia właśnie to ogłasza: że Ten, w którego wierzymy i którego kochamy, nigdy nie umrze!
        Wsłuchajmy się w to mocne przesłanie, które podpowiada nam wiara: Ten, który nas kocha - żyje! Wierzysz w to? Żyjesz tym? Dzielisz się tą Ewangelią i tą nadzieją z innymi?!
        Tak, GDZIE CHRZEST, TAM NADZIEJA!
Ewangelia, którą usłyszeliśmy jest też przestrogą, abyśmy nie uprawiali wiary saduceuszów: wiary formalnej, ale bezowocnej; wiary selektywnej, ale w rzeczywistości pustej, wiary pewnej siebie, ale bez mocy Bożej.
Przypomina się słynne pytanie św. Jana Pawła II wypowiedziane w czasie pielgrzymki do Francji w 1985 roku, które można by dziś sparafrazować, i postawić na nowo w tej katedrze: "Co zrobiliśmy z naszym chrztem?".
        Od Mieszkowego chrztu, na tej ziemi miał być jeden Bóg: sprawiedliwy, miłosierny Ojciec, który w swoim Synu sam stał się przebłaganiem za grzechy człowieka i całej ludzkości. Wybór tej wiary był wyborem tożsamości - wyborem tego, kim się odtąd będzie i jak będzie się kształtować sumienia.
        A więc, "Co zrobiliśmy z naszym chrztem?"... gdy jednego dnia mówi się, że Jan Paweł II jest naszą narodową dumą, a nazajutrz urządza się "czarne proaborcyjne marsze", w których idą starsi i młodsi, przecież w większości chyba ochrzczeni mieszkańcy naszego miasta i ojczyzny? To jakby "podziwiać, a potem zabijać proroka", jak to słyszeliśmy w czytaniu z Apokalipsy św. Jana Apostoła...
        "Co zrobiliśmy z naszym chrztem?"... gdy w niedzielę jakby nas było coraz mniej w kościołach, ale na giełdzie i w galeriach na brak ludzi nikt nie narzeka?
        "Co zrobiliśmy z naszym chrztem?"... gdy tak łatwo jest nas, jako społeczeństwo poróżnić, gdy w młodych coraz mniej wiary w sakramentalne i nierozerwalne małżeństwo, gdy seminaria i klasztory coraz bardziej puste... powiedzcie, co zrobiliśmy z naszym chrztem?
        Dobrze się więc stało, że organizatorzy dzisiejszego sympozjum chcieli z jednej strony utrwalić wspaniały jubileusz chrztu Polski, a z drugiej - trochę nas zaniepokoić, stawiając pytania: dlaczego wybraliśmy chrześcijaństwo? Czy Polsce potrzebna jest dziś rechrystianizacja? To są pytania o chrzest, o nadzieję w nas!
Pięćdziesiąt lat temu, w tej katedrze, 12 i 13 listopada odbywały się Milenijne Uroczystości Diecezji Płockiej. Był na nich obecny Kardynał Stefan Wyszyński, Prymas Tysiąclecia i Arcybiskup Krakowski Karol Wojtyła. Kaznodzieją Płockiego Milenium był Ksiądz Prymas. Jego słowa były wielką przestrogą, nie tylko wtedy, w 1966 roku, ale i dziś. Mówił między innymi tak:
        - Przede wszystkim, szkodliwy jest wszelki indyferentyzm, wszelkie zobojętnienie na człowieka, jego myśli i wysiłki, na sprawy rodziny i narodu, a zwłaszcza zobojętnienie na moce wiary, Ewangelii i Krzyża. W następstwach oznacza to deflację moralną i społeczną, bo tworzy naród bez ambicji, bez woli wysiłku i zwycięstwa. Jeśli raz połkniemy bakcyla zobojętnienia na sprawy Boże i staniemy się moralnie nijacy, bez wyrazu i oblicza, to taka psychika i postawa przerzuci się później na wszelkie sprawy doczesne, społeczne, gospodarcze i publiczne. Staniemy się martwą pozycją dla ducha i życia. Propagowanie więc wszelkiego indyferentyzmu, zwłaszcza religijnego, jest szkodliwe dla narodu.
        Mówił dalej: - Szkodliwa jest również wszelka, tak zachwalana dzisiaj laicyzacja, to znaczy zeświecczenie życia osobistego, rodzinnego, społecznego, narodowego i publicznego. (...) Człowiek staje się do tego stopnia martwy i wewnętrznie obojętny, że już nie ma żadnych argumentów i motywów, w imię których można by jeszcze do niego przemówić.
        I dodał na koniec: - Człowiek najbardziej sponiewierany nie przestał być człowiekiem, najbardziej bezsilny, upadły i skończony - jeszcze jest dziecięciem Bożym, jeszcze go dotyka miłość Boża.
Po 50 latach – Drodzy Moi - wracam do tych słów przestrogi i nadziei Sługi Bożego Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Niech wybrzmią one jako chrzcielne zadanie dla nas, aby uratować nadzieję. Bo przecież, GDZIE CHRZEST, TAM NADZIEJA.
        Dziękujmy dziś Bogu za to, że przez 1050 lat tyle pokoleń Polaków przeszło przez wody chrztu świętego. Za to, że one płyną i w nas, wytryskując ku życiu wiecznemu. Dziękujmy za to, wiara tak zmieniła oblicze naszej ziemi, a stało się to również na naszych oczach. I pytajmy się jeszcze: gdzie dzisiaj, w wymiarze osobistym, w przestrzeni społecznej i publicznej są obecni ludzie ochrzczeni? Ile jest w ich sercach i myślach Ewangelii? Ile w ich ustach jest przebaczenia, a na dłoniach - miłosierdzia? I czy oni jeszcze wierzą, że Oblubieniec ich żyje i kocha ich wiecznie?