Odszedł Pasterz nasz

W Poniedziałek Wielkanocny, gdy w oczach i uszach mieliśmy jeszcze błogosławieństwo „Urbi et Orbi” z dnia poprzedniego, odszedł do wieczności 266. papież, następca św. Piotra.  Wiadomość ta zaskoczyła mnie na Lubelszczyźnie, gdzie podczas Mszy św. w jednym z kraśnickich kościołów, niespodziewanie podjęto modlitwę za „zmarłego papieża Franciszka”.

34 Papa

Dwunastoletni pontyfikat tego papieża wielokrotnie urzekał bezpośredniością, zaskakiwał wypowiadanymi słowami i prezentowanymi obrazami czy gestami. Pamiętam jak dziś, gdy Jorge Mario Bergoglio SJ rozpoczynając swoją papieską drogę wyszedł na loggie bazyliki św. Piotra i zaprosił zebrany lud do modlitwy „za naszego biskupa emerytowanego Benedykta XVI”, następnie powiedział: „zacznijmy ten wspólny szlak biskupa i ludu, ten szlak Kościoła Rzymu, pierwszego w miłości wśród wszystkich Kościołów. Szlak braterstwa, miłości i wzajemnego zaufania. Módlmy się zawsze za siebie, jedni za drugich. Módlmy się za cały świat, aby było wielkie braterstwo”.

Nawołując do braterstwa był bratem. Najpierw, w pierwszych chwilach swojej posługi, względem swojego poprzednika Benedykta XVI poprzez poruszającą modlitwę w jego intencji a chwilę później względem wszystkich zgromadzonych, gdy pełen pokory pokłonił się w stronę ludu i skierował swoją jakże wzruszającą prośbę: „[…] najpierw proszę was o przysługę: zanim biskup pobłogosławi lud proszę was, abyście pomodlili się do Pana o błogosławieństwo dla mnie”. Papież/brat prosił więc swoich braci i swoje siostry o modlitwę do Pana o błogosławieństwo, aby rozpocząć swoją posługę z Bożym błogosławieństwem i we wspólnocie Kościoła. Wzruszające było to papieskie świadectwo modlitwy i pokory.

Przyglądając się nowo wybranemu Namiestnikowi Chrystusa z Argentyny miałem pełne nadziei wrażenie, że rozpoczyna się wielki pontyfikat naznaczony modlitwą i błogosławieństwem a mocne przeświadczenie, że żyję w ciekawych czasach jeszcze bardziej się umocniło. Jakiś czas później zaczęła się wyłaniać jeszcze inna barwa pontyfikatu Franciszka. Barwa jakże wyraźna i czytelna. Mam tu na myśli ukierunkowanie troski nowego papieża na biednych tego świata. Ta troska z pewnością zakładała również swoistą wrażliwość biskupa Rzymu na sprawiedliwość w świecie. Dał temu wyraz, jeszcze jako argentyński kardynał w 2012 roku podczas 38. Pielgrzymki Młodzieży do Sanktuarium Maryjnego w Luján. Powiedział wtedy: „Niech nikomu nie zabraknie tego działania serca, konieczności uczenia się każdego dnia stawania się sprawiedliwymi w życiu. Obyśmy się nauczyli tego, w którą stronę trzeba będzie skierować spojrzenie bardziej otwarte i gotowe, mniej egoistyczne lub interesowne. […] Obyśmy się wszyscy nauczyli pracować dla sprawiedliwości, abyśmy zawsze mieli serca otwarte i wielkie”.

Chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt franciszkowego nauczania. Ojciec Święty podczas swych wystąpień często używał zwrotu: „ludzie dobrej woli”. Wyrażenie to pochodzi z nauczania Soboru Watykańskiego II. W „Gaudium et spes” (Konstytucja duszpasterska o Kościele we współczesnym świecie) „ludzie dobrej woli”, to nie tylko katolicy czy inni chrześcijanie z różnych wyznań, ale wszyscy ci, w których sercach działa w sposób niewidzialny łaska (por. KDK 22,5). Można więc powiedzieć, że Franciszek zwracał się w swoim nauczaniu do całej ludzkości nie rozróżniając według pochodzenia, koloru skóry, a nawet wiary. Ojciec Święty zwracał się, a nawet chciał, co naturalne, troszczyć się o ludzi, którzy nie wierzą w „żadnego” Boga. W mojej ocenie dlatego właśnie, pomijając uwarunkowania kulturowe, nie stosował podczas swoich spotkań ze zgromadzonymi, znanego nam „niech będzie pochwalony Jezus Chrystus” a używał bardziej uniwersalne, bo skierowane do szerszej grupy osób „dzień dobry”, czego niektórzy nie mogą mu wybaczyć nawet po śmierci. W moim przekonaniu, takie podejście wielu wynika z braku głębszego rozumienia soborowej struktury Kościoła, w której przecież wszyscy ludzie są zaproszeni do zbawienia (por. tamże; kan. 1752 KPK).

Zadziwiające jest to, że najczęściej osoby, które wielokrotnie zarzucały papieżowi brak używania odpowiedniej tj. pochwalającej Chrystusa formuły podczas pozdrowienia, równie uparcie nie dostrzegały, albo też nie chciały dostrzec, jego jakże chrystocentrycznego nauczania, które przecież było widoczne od pierwszych chwil po jego wyborze. Podczas Mszy św. kończącej konklawe, w charakterystyczny dla siebie sposób, pokazał w jaki sposób mamy wędrować drogami Kościoła. Mówił wówczas: „Chciałbym, abyśmy wszyscy po tych dniach łaski mieli odwagę, właśnie odwagę wędrowania w obecności Pana, z krzyżem Pana, budowania Kościoła na Krwi Chrystusa wylanej na krzyżu i wyznawania jedynej chwały, Chrystusa Ukrzyżowanego. I w ten sposób Kościół będzie się rozwijał.” A przecież podczas lat pontyfikatu czynił podobnie niezliczoną ilość razy. W ostatnim czasie uczynił to w sposób dobitny publikując encyklikę „Dilexit nos” (24 października 2024), która nawiązuje do tradycji i współczesności myśli o „miłości ludzkiej i Bożej Serca Jezusa Chrystusa”.

Nie trzeba było być nawet zbyt uważnym obserwatorem czasu Franciszka, żeby zauważyć, że rzeczywiście miał on wielu oponentów. Niestety, również w naszym kraju. Muszę przyznać, że sposób krytyki papieża często powodował i powoduje u mnie dużo irytacji. Mam bowiem wrażenie, że zwykle nie była ona zwyczajnie sprawiedliwa i rzetelna. Czy „troska o Kościół”, którą nierzadko usprawiedliwiali się kreatorzy tych opinii napewno służyła Kościołowi, szczególnie jego jedności? Zastanawiam się często: skąd biorą się niesprawiedliwe opinie o rzekomo wypowiedzianych słowach tego papieża, kto produkował i produkuje nadal ewidentne przecież fake newsy na jego temat? Zresztą, czasami pytam tych oponentów, z czego korzystasz tworząc tę czy inną opinię o papieżu? Odpowiedzi są różne: „słucham wypowiedzi mądrych ludzi”, „przeczytałem w Internecie”, „obejrzałem coś na YouTube”. Nikt nie powiedział natomiast, że przeczytał jakiś dokument papieski, ale zapoznał się z komentarzem tego, co rzekomo powiedział Franciszek.

Pamiętam, jak na kanwie opublikowanej encykliki „Amoris laetitia” (8.02.2016), podczas jednej z konferencji w Wyższym Seminarium Duchownym w Płocku, głoszono referat, w którym zawarte było pytanie: „co powiedział i czego nie powiedział Franciszek?” Takie wyjaśnienia i dopowiedzenia były potrzebne podczas całego tego zakończonego pontyfikatu, ale wydaje się, że są i będą one potrzebne dalej. Trafnie podsumował przywołany wątek w jednym ze swoich wpisów w mediach społecznościowych Paweł Ł. Piekarczyk: „Franciszek budził emocje, to prawda. Chociaż nie wiem na ile te emocje budziło jego medialne odbicie, a na ile on sam. W każdym razie wczoraj, gdy Ksiądz podczas Mszy Świętej nie odczytał słów «z naszym papieżem Franciszkiem» zrobiło mi się smutno”.

Niech pomocą dla wszystkich, którzy w łatwy sposób oceniali i krytykowali papieskie działania staną się słowa kard. Roberta Saraha – ocenianego nie tylko w ostatnim czasie jako konserwatystę – wypowiedziane podczas wywiadu dla portalu Rome Reports, który wiedząc, że niektórzy widzieli go jako tego, który stał w opozycji do Franciszka powiedział: „Zachowuję spokój, bo jestem lojalny wobec papieża. Nie mogą zacytować słowa, zdania, gestu, którym sprzeciwiam się papieżowi. To niedorzeczne. Służę Kościołowi, Ojcu Świętemu, Bogu. To wystarczy”. Przestrzegał mówiąc, że są ludzie, którzy „piszą takie rzeczy, żeby wykreować opozycję przeciwko Ojcu Świętemu wśród biskupów albo kardynałów. Nie możemy wpaść w tę pułapkę” (por. https://www.niedziela.pl/artykul/44092/Kard-Sarah-sprzeciwia-sie, dostęp: 25.04.2025).

Franciszka spotkałem w Rzymie dwa razy (tego samego dnia tj. 15.04.2013). Najpierw w południe, na modlitwie Anioł Pański na Placu św. Piotra a później, niespodziewanie, wieczorem, pod bazyliką św. Pawła za Murami. Na małej kartce zapisałem wówczas: „Wczesnym rankiem udaliśmy się na Plac św. Piotra. Około 10-tej był już wypełniony. Gdy patrzyłem na otaczający nas tłum widziałem przede wszystkim ludzi młodych. Rozśpiewane, uśmiechnięte pokolenie Jana Pawła II. Wprawdzie dziś już pod skrzydłami papieża Franciszka, ale w sumie jaką to robi różnicę. Najważniejsze, że Kościół znowu ma papieża. Znów jest ten co „strzeże kluczy”. Znów mamy Ojca. Ojca czułego i otwartego na człowieka, każdego „człowieka dobrej woli”. W oddali słychać afrykańskie bębny, obok w niedalekiej odległości, polskie stroje ludowe, flagi z wielu (niezliczonych) zakamarków świata, śpiewy w różnych językach. Jedni głośni, pełni entuzjazmu, inni w skupieniu na cichej modlitwie. Kościół bogaty różnorodnością temperamentów, myśli, postrzegań. Kościół bogaty modlitwą w miejscu, gdzie pierwszy Piotr oddał życie. W tej modlitwie jest jedność, jedność w różnorodności, świętość w grzeszności, powszechność w indywidualności. Niebywałe. Niespotykane. Przed samym południem słońce Rzymu zaczęło dawać o sobie znać. Tym bardziej, że plac wypełnił się po same brzegi. Wszyscy czekali na Franciszka. Fenomen. Niezliczony tłum czekał na jednego człowieka”.

Po wyborze Franciszka miałem głębokie, wewnętrzne odczucie wielkiej nadziei płynącej w tamtych dniach z Rzymu. Obrazy, które widziałem i słowa, które słyszałem dodawały sił i napawały przeświadczeniem, że skrzydła Kościoła nabierają nowego, świeżego powietrza. Nie było wtedy wiadomo jak potoczy się historia Kościoła i świata, ale gdy w dniu śmierci papieża na jednej ze stacji telewizyjnych usłyszałem rozważania na temat „przedwiośnia” Kościoła, bo życie sakramentalne we Francji rośnie; bo odsetek tych, co świętują Wielkanoc w Polsce jest wyższy niż w ostatnich latach (badania IBRIS); bo Kościoły innych kontynentów mają się dobrze, to rzeczywiście, ze spokojem mogę powiedzieć, że o nasz Kościół nie musimy się martwić i bynajmniej nie wynika to z jakiejś formy naiwności, ale z obietnicy Chrystusa (por. Mt 16,18). Można dziś tylko zadać pytanie, czy to jest właśnie wspominany przez wielu „efekt Franciszka”?

Z pewnością obowiązkiem ludzi wierzących w tych dniach zbliżającego się konklawe jest przywoływanie działania Ducha Świętego. Warto w tym miejscu przypomnieć sobie słowa, które przed kilkudziesięciu laty wypowiedział kard. Joseph Ratzinger wyjaśniając na czym polega rola, działanie trzeciej Osoby Boskiej podczas wyboru papieża: „Nie twierdzę, że Duch Święty uczestniczy w wyborze papieża w sensie dosłownym, ponieważ Duch Święty na pewno by nie dopuścił do wybrania wielu papieży. Natomiast Duch Święty nie tyle trzyma rękę na pulsie, ile pełni rolę dobrotliwego nauczyciela, zostawiając nam swobodę działania, ale nie spuszczając nas z oka. Rolę Ducha Świętego należy rozumieć bardziej elastycznie. On nie narzuca, na którego kandydata mamy głosować. Zapewne chroni nas tylko przed tym, abyśmy wszystkiego nie zaprzepaścili”.

Fot. Archiwum własne (15.04.2013)