Jeszcze o teologach świeckich

Wzmianka o losie teologów świeckich, a więc studiujących teologię wiernych świeckich, sprowokowała kilka pytań, które warto postawić publicznie. Ktoś zwrócił mi uwagę, że w prasie, także katolickiej,

Wzmianka o  losie  teologów świeckich, a  więc   studiujących teologię  wiernych świeckich,  sprowokowała kilka pytań, które warto  postawić  publicznie. Ktoś  zwrócił mi uwagę, że w  prasie, także katolickiej,   nic  się nie mówi o  takich studiach, nie  wiadomo co robią   absolwenci, nie  pisze  się  o doktorantach. Jakby   nie istniało  owych kilkanaście  Wydziałów  Teologicznych w Polsce, na  których co prawda  mniej niż  kilka lat temu, ale  wciąż pojawiają  się  studenci świeccy, piszą  prace  magisterskie, robią  doktoraty.

Zupełnie  inaczej było w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych  ubiegłego  wieku. Wtedy mało było wydziałów, na teologię szli głównie  zaangażowani  członkowie  oaz i innych ruchów  religijnych. Spotkałem ich podczas moich  studiów  na KULu. Byli to  fantastyczni ludzie, głęboko  wierzący katolicy,  utożsamiający  się  z Kościołem.  To właśnie  oni, najczęściej pod koniec   studiów,  zadawali nam księżom-studentom  zasadnicze  pytanie: dlaczego w  strukturach naszego Kościoła tak mało jest miejsca  dla wykształconych teologicznie  ludzi  świeckich.

Po  wejściu  katechezy  do  szkól problem się  rozwiązał. Wykształconych teologów  świeckich  okazało się  za mało,  trzeba było  szybko  szkolić  setki  przyszłych katechetów. Dzisiaj  rynek katechetów  się  nasycił,  a Wydziały Teologiczne  rozglądając  się  za  kandydatami na studia,  proponują   różne  wersje łączenia  teologii a to z kulturą, a  to z  dziennikarstwem,  a to z  naukami o rodzinie. Puryści teologiczni  zżymają się  na takie  łączenia. Myślę, że niepotrzebnie -  przecież  jest  to najlepsza  inkulturacja   chrześcijańska.

Właśnie  tak  wykształceni  teologowie nie mają  na ogół problemu ze  znalezieniem pracy.  Wielu  studentów teologii  studiuje  na  dwóch kierunkach.  Najzdolniejsi robią  doktoraty. Oni  chyba  najczęściej   zadają  pytania o  znaczenie  tego tytułu  dla  Kościoła  w Polsce.  Nierzadko mają  odczucie, że  w  Kościele  nikt nie  jest zainteresowany ich   kwalifikacjami. Owszem,  sytuacja  jest bez porównania  lepsza, niż  trzydzieści lat temu. Istnieją  wydawnictwa, fundacje,   stowarzyszenia, wolny  rynek  prasy katolickiej. Najaktywniejsi  znajdą  miejsca  dla  siebie, co nie  znaczy, że  nie powinno  się im  pomóc.

Od kilku lat przyglądam  się  absolwentom  nauk o rodzinie, którym  nieobca  jest też  teologia.  Ten kierunek studiów zrodził się   z troski  abpa  K. Majdańskiego o  rodzinę. Dzisiaj jest już  dyscypliną,  w zakresie której można  się doktoryzować.   Zakładając, że   w każdej polskiej parafii  - przynajmniej  trzytysięcznej – powinna  istnieć  poradnia  rodzinna,  absolwentom  nauk o rodzinie nie  powinno  brakować  pracy. Jest zgoła   inaczej. Czasami  łatwiej  zatrudniają  ich w bankach –  właśnie  dlatego, że    uczciwi -  niż  w katolickich poradniach życia  rodzinnego.

Niektórzy proboszczowie  tłumaczą  się  brakiem pieniędzy, inni ograniczają  pomoc  rodzinie  do kursu  narzeczeńskiego. A kryzys  rodziny  rozszerza  się  jak tsunami. Może  warto przypomnieć  sobie o  świeckich  absolwentach KUL, UKSW,  i innych  Wydziałów  Teologicznych w Polsce. Może   warto  wiedzieć,   kto z naszych parafian  studiuje  lub  studiował  nauki o rodzinie.  Może  warto  w  diecezji  wiedzieć, ilu mamy  doktorów świeckich z  teologii?  Może   zaprosić  ich na  spotkanie, zapytać, co robią i co mogliby robić dla  naszego   Kościoła. 

Wiem, że  warto  ich posłuchać, tak samo jak  od czasu do czasu  można  powiedzieć  na  ambonie,  w  szkolnej katechezie, w  czasie ogłoszeń parafialnych, że istnieją teologiczne  studia  dla  świeckich.

1. VIII. 2014.