Odpusty w wiejskich parafiach

Poza duchowo-liturgiczną przestrzenią odpustów w wiejskich parafiach ważne jest spotkanie księży na wspólnym obiedzie. Zwykle są to sąsiedzi z dekanatu, doskonale się znający, często zaprzyjaźnieni, zdani na wzajemną pomoc nie tylko w pracy duszpasterskiej.

    Poza duchowo-liturgiczną przestrzenią odpustów w wiejskich parafiach ważne jest spotkanie księży na wspólnym obiedzie. Zwykle są to sąsiedzi z dekanatu, doskonale się znający, często zaprzyjaźnieni, zdani na wzajemną pomoc nie tylko w pracy duszpasterskiej. Na ogół pracują w małych parafiach, gdzie nie ma wikariuszy, więc solidarność dekanalna jest ich podstawową cnotą.. Pamiętam odpustowe obiady z początków mojego kapłaństwa w dekanacie rypińskim, potem płońskim. Podobały mi się – poza smakowitymi daniami ówczesnych gospodyń – radosna atmosfera tych spotkań, precedencja przy stole, no i długie rozmowy. Nie zdarzało się, żeby ktoś skracał obiad, wychodził wcześniej. Zawsze miałem wrażenie, ze księża czują się ze sobą dobrze.. 

     Nie, nie zawsze były to uczone rozmowy, niemniej dużo było w nich realizmu kościelno - społecznego. Pojawiały się informacje o kłopotach z władzą komunistyczną, ale i opowieści o sukcesach w pracy z młodzieżą, zdobytych materiałach budowlanych, funkcjonariuszach partyjnych, którzy na ogół nie ułatwiali życia proboszczom. Zawsze znajdował się ktoś, kto miał poczucie humoru, nie mówiąc o utalentowanych specjalistach od dowcipów. Zawsze też ktoś palił papierosa, co mnie dziwiło, ponieważ w seminarium palacze byli ledwie tolerowani.
W ostatnim czasie zdarzyło mi się być kilka razy na odpustach także wiejskich, gdzie z radością odnajdywałem tę samą procedencję przy stole, tę samą solidarność i radość z bycia razem. Więcej księży zachowuje diety, nie spotkałem palaczy, inne są tematy rozmów, zmieniły się radości i kłopoty współczesnych proboszczów. Poza tym, że niektórzy – zwykle ci sami - gdzieś się spieszą, to niezmiennie proboszczowie są dobrymi obserwatorami życia społecznego. Ośmielę się powiedzieć, że z racji swojej bliskości przy ludziach, starszych i młodych, biednych i bogatych wiedzą o polskiej wsi więcej niż niejeden socjolog.
     Skojarzenie z socjologami przyszło mi ma myśl po przeczytaniu w najnowszym Tygodniku Powszechnym [12 sierpnia 2018 r.] kilku artykułów na temat polskiej wsi. Z artykułów tchnie optymizmem; polska wieś zmieniając się, pięknieje, jej mieszkańcy stają się coraz zamożniejsi, coraz więcej mieszkańców miast chce zamieszkać na wsi. Zasadniczo jest to prawda, obawiam się jednak, że bardziej statystyczna niż życiowa. Na wsi mieszka 39 % Polaków, choć tylko 10 % pracuje w rolnictwie. Wieś, nie oszukujmy się, dzięki dopłatom unijnym, ale i pracowitości oraz inteligencji polskich rolników szybko nadrabia zapóźnienie cywilizacyjne w porównaniu z miastem. Poprawiła się wiejska infrastruktura, przeciętne gospodarstwo domowe na wsi nie różni się od miejskiego, 
     Proboszczowie wiejskich parafii widzą. te zmiany. Niektórzy skorygowali nawet swoje apokaliptyczne proroctwa sprzed 14 lat, kiedy wchodziliśmy do Unii i wielu wróżyło upadek polskiego rolnictwa. Ciesząc się wraz ze swoimi parafianami z zastrzyku pieniędzy płynących na wieś, proboszczowie wiejscy patrzą jednak głębiej na przemiany. Widząc ucieczkę młodzieży ze wsi, nie ekscytują się faktem, że w 2016 r. po raz pierwszy więcej osób przeniosło się z miasta na wieś niż ze wsi do miasta.. Mieszkańcy miast najczęściej przeprowadzają się za rogatki miast, gdzie ceny nieruchomości są o 30% niższe niż w centrum. Znacznie więcej wiejskich parafii naszej diecezji notuje spadek liczby parafian niż ich wzrost, nawet gdy uwzględnimy wakacyjne przypływy wczasowiczów z domków letniskowych,
     Proboszczowie nie ekscytują się też niby wzrastającym prestiżem rolnika, który według prof. J. Wilkina „kojarzy się z facetem, który ma w garażu ciągnik lamborghini, jeździ niezłą terenówką, wysyła dzieci na dobre studia i nikt go nie zwolni z roboty”. M. Rabij pisze nawet, ze w rankingach prestiżu zawód rolnika mieści się w czołówce, obok lekarza i oficera zawodowego Wojska Polskiego. Wiejski proboszcz jakoś nie może zapomnieć nie tylko mieszkańców popegerowskich wiosek, ale i właścicieli 2-4 hekatrowych gospodarstw, którzy jeśli nie wyjechali do Anglii, to zasilili ćwierć miliona robotników rolnych, pracujących u bogatszych rolników, czy pracują jako ochraniarze i sprzątający posesje bogatych mieszczuchów.
Wiejscy proboszczowie nie widzą też tak dużej ilości synów i córek rolników w ekskluzywnych szkołach czy na studiach. Jakże można zapomnieć, że na wsi już w wolnej Polsce pozamykano nie tylko 40% komisariatów, ale radykalnie zmniejszyła się sieć świetlic, bibliotek, żłobków, a nawet szkół. Na dobrą sprawę jedyną nienaruszoną strukturą zostały wiejskie parafie, w których proboszczowie mają zadanie nie do przecenienia. Dane jest im posługiwać w parafiach o tradycji sięgającej po 500 600 lat, a do ich obowiązków – poza religijnymi zadaniami – należy podtrzymywanie przekonania, że ojcowizny się nie sprzedaje, że praca na roli to nie tylko biznes, ale misja, że polska kultura ludowa jest skarbem, którego nie trzeba się wstydzić, ale ją rozwijać.
    A że to wszystko tak bardzo łączy się wiarą, polskimi zwyczajami religijnymi, kultem świętych, szacunkiem wobec kilkusetletnich Madonn w ołtarzach i tych kościołów parafialnych z poświęceniem odbudowywanych po każdej zawierusze wojennej, widać na odpustach. Nie wspomnę już o spowiedziach odpustowych, procesjach eucharystycznych, suplikacjach śpiewanych w czasie lipcowych suszy, czy solidarnych zbiórkach dla biednych i chorych. W Tygodniku Powszechnym dają do zrozumienia, że aktywności społecznej uczą mieszkańców wsi ludzie, którzy się tu przesiedlają z miasta. 
   O święta naiwności, szkoda, że Tygodnik Powszechny nie posłucha, o czym rozmawiają proboszczowie wiejskich parafii podczas obiadów odpustowych. Nie zapominajmy, że przeważnie pochodzą ze wsi i - jeśli są księżmi z powołania – odgrywają niezwykle pożyteczną rolę na kolejnym zakręcie w historii polskiej wsi.