Nigdy w życiu nie wpadałabym sama na to, żeby iść do kina na film Patryka Vegi. Nie oglądałam żadnego jego „Pitbulla”. Jeden niedawno powtarzano w telewizji, ale nie byłam w stanie oglądać tak wielu brutalnych scen. Koleżankom koleżanki „Botoks” się nie podobał. Ale uległam namowom osób, które film obejrzały i uważały, że warto na niego pójść. Poszłam i wsiąkłam.

Fot. blog 771.jpg

Nigdy w życiu nie wpadałabym sama na to, żeby iść do kina na film Patryka Vegi. Nie oglądałam żadnego jego „Pitbulla”. Jeden niedawno powtarzano w telewizji, ale nie byłam w stanie oglądać tak wielu brutalnych scen. Koleżankom koleżanki „Botoks” się nie podobał. Ale uległam namowom osób, które film obejrzały i uważały, że warto na niego pójść. Poszłam i wsiąkłam. 

Mam pewne opory pisząc o tym filmie, ponieważ – wyłączając momenty, kiedy krew leje się w czasie aborcji, cesarskich cięć, narodzin – rozpoczyna go seria brutalnych scen z praktyki ratowników medycznych, czyli ze zwykłego życia. Poza tym trzeba nałożyć filtr na wulgarny język, towarzyszący wielu dialogom, ponieważ dla większości bohaterów niecenzuralne słowa są jak oddech. Ale mimo dramaturgii zdarzeń, w filmie jest też wiele zabawnych gagów, więc widz może się pośmiać.

Skłamałabym, gdybym nie napisała, że najnowsza produkcja Patryka Vegi zrobiła na mnie wrażenie. Zastrzegam, że piszę o niej z perspektywy przeciętnego widza, a nie krytyka filmowego. Ale też z perspektywy katolika, dla którego pewne wartości są uniwersalne i ponadczasowe. Film jest oparty na prawdziwych wydarzeniach. U Vegi nie jest jednak jak u Hitchcocka – owszem, najpierw jest trzęsienie ziemi, ale jednak potem sytuacja w miarę się stabilizuje.

Nie będę streszczać fabuły, ale ten film to według mnie samo życie. „Botoks” chętnie obowiązkowo pokazywałabym studentom medycyny.  Bynajmniej nie zamierzam jednak wieszać na medykach „krzyżyka”. W służbie zdrowia pracuje moja rodzona siostra, więc wiem, jak wiele pielęgniarek, lekarzy, ratowników, farmaceutów, to właściwi ludzie na właściwych miejscach. Poza tym korzystam z ich pomocy lekarskiej i bardzo ją sobie cenię, ufając jedynie medycynie tradycyjnej, a nie żadnym bioenergoterapeutycznym czarom-marom czy cudownym naparom.

Czy Vega obnażył prawdę o służbie zdrowia? Nie wiem. Wiem, że obnażył prawdę o życiu. Tak, dla mnie „Botoks” to film o życiu. Nawet gdy młoda lekarka (świetna rola Katarzyny Warnke) dokonuje 712 aborcji, „z tyłu głowy” wie, że zabija. Nawet gdy jej koleżanka po fachu sprzedaje w Danii swoje komórki jajowe, wie, że z tego będą dzieci. I gdy pokazuje się w filmie, że dzieci, które przeżyły aborcję, umierają śmiercią głodową, na którą skazują je wykształcone osoby, których obowiązkiem jest bycie wiernym przysiędze Hipokratesa.    

W duchu feministycznym (oczywiście jak zwykle chodzi mi o feminizm według Jana Pawła II) muszę też dodać, że podobają mi się silne osobowości kobiet w tym filmie. One wiedzą, czego chcą i chociaż po drodze jakoś się pogubiły, to jednak ostatecznie wychodzą na prostą. Bo o to w życiu ostatecznie chodzi – żeby wyjść na prostą. I czasami też udowodnić, że nie jest się gorszą od mężczyzny (cytat: „Prawdziwy chirurg sika do umywalki”. Bez komentarza.). 

W kontekście odważnych postaw filmowych kobiet rozbawił mnie komentarz kogoś z otoczenia; kogoś, kto zrozumiał na kogo inteligentne kobiety niekiedy są skazane: „Ela, ty nie wiesz jacy są mężczyźni…”. Trochę wiem.

Owszem, w filmie są też przerysowane sytuacje. Nie wiem, czy to w ogóle możliwe, żeby kobieta z meliny stała się rasową business woman?  Nie znam osobiście takiej historii. Ale są też podejrzane metody terapeutyczne (metoda ustawień Hellingera, zakazana w Niemczech), pseudopsychologiczne dociekania, skrzywienie na punkcie życia „eko” i wiele innych dziwactw, które w politpoprawnej rzeczywistości uważane są za normalność. Dla równowagi „Botoks” pokazuje też  swoiste rozdwojenie jaźni niektórych katolików, na przykład takich, którzy zmieniają płeć, ale mają świadomość, że sprzedawanie komórek jajowych jest grzechem.

Dla mnie „Botoks” to film kultowy. Jego reżyser Patryk Vega w wywiadach mówił, że jego produkcja jest „pro-life”. Zgadzam się z tym: „Dla mnie to jest film misyjny. Robiąc go miałem poczucie, że poszerza światło w świecie ogarniętym ciemnością. Uważam, że dostałem ten film z góry i w jego przypadku byłem tylko narzędziem. Liczę, że w sposób realny zmieni rzeczywistość. Nawet jeśli pod jego wpływem jedna osoba zmieni zdanie i nie usunie dziecka, warto było go nakręcić” – to wyjątki z jego wypowiedzi.

Pada przy tym jasna deklaracja tego „człowieka po przejściach i z przeszłością”: „Jestem dumny z tego, że jestem katolikiem. Dla mnie wiara stanowi całe moje życie. Czytam Pismo Święte, dwukrotnie w ciągu dnia się modlę. Biblia jest instrukcją jak żyć” – uważa reżyser.

Film ponoć został zmiażdżony przez krytykę. Kilka z tych recenzji czytałam. Nie zgadzam się z nimi. „Botoks” trzeba i warto obejrzeć. I zrobić sobie rachunek sumienia z tego, w jaki sposób my sami traktujemy przykazanie miłości Boga i bliźniego oraz Dekalog, i czy aby na pewno nie jest to wybiórcze?

PS.

I jeszcze trochę prywaty: wpis dedykuję Księdzu Łukaszowi i serdecznie go pozdrawiam!