Moja peregrynacja

Zaledwie w sobotę 20 czerwca powitaliśmy w Pułtusku obraz z Jasnej Góry; gdy to piszę, Ikona Matki Bożej (jakże piękna w swej surowości) wędruje już w naszej diecezji od parafii do parafii. Wielu zastanawia się, czy i jakie przyniesie to owoce, a ja przypominam sobie ze wzruszeniem pierwszą peregrynację w moim życiu. Ile miałam wtedy lat? Kilka. Rzecz działa się w diecezji warszawskiej, bo do niej wówczas administracyjnie należała moja rodzinna wieś. Co ciekawe, zachowałam z tego czasu wiele dziecięcych wspomnień, które idą ze mną przez całe moje życie.

Zaledwie w sobotę 20 czerwca powitaliśmy w Pułtusku obraz z Jasnej Góry; gdy to piszę, Ikona Matki Bożej (jakże piękna w swej surowości) wędruje już w naszej diecezji od parafii do parafii. Wielu zastanawia się, czy i jakie przyniesie to owoce, a ja przypominam sobie ze wzruszeniem pierwszą peregrynację w moim życiu. Ile miałam wtedy lat? Kilka. Rzecz działa się w diecezji warszawskiej, bo do niej wówczas administracyjnie należała moja rodzinna wieś. Co ciekawe, zachowałam z tego czasu wiele dziecięcych wspomnień, które idą ze mną przez całe moje życie.

Wszystko zaczynało się od pełnych ekscytacji przygotowań – w końcu wiadomo było, że razem z Matką Bożą  progi domu przekroczy cała okolica, wszyscy ci, którzy zechcą się przy Niej modlić i śpiewać pieśni Maryjne: „O  Maryjo kocham Cię, o Maryjo błagam Cię, o Maryjo pobłogosław wszystkie dzieci swe”.

W domu rodzinnym do tej pory zachowało się wiele metrów błękitnego materiału, który kupiła moja starsza  siostra, aby na jego tle postawić obraz. Oczywiście był też przygotowany krzyż i kwiaty. Była wiosna – lato? Nie  było z nimi problemu, kwitły wszędzie.

Kolejne wspomnienie, to tłumy wypełniające mój dom rodzinny i inne domy w okolicy. Ludzi do Maryi  przychodziło tak dużo, że w domach ustawiano ławki (kto by tam miał w domu tyle krzeseł, żeby posadzić na  nich kilkadziesiąt osób!). Ławki były wypożyczane z remiz strażackich, przewożone od domu do domu. Na  ławkach się siedziało i na ławkach się stało, zależnie od tego, czy ławka stała tuż przy obrazie czy też gdzieś  dalej, pod ścianą.

Obecność Maryi skłaniała lud Boży do peregrynacji od domu do domu. Drzwi były na oścież dla wszystkich  otwarte, odwiedzały się całe wsie. Nikt się nie bał, że inni zadepczą my drogi dywan czy że coś zginie z  obejścia. Bo nic nie ginęło.

Dobrze pamiętam też śpiewniki, pieczołowicie przepisywane i przekazywane sobie nawzajem. Ileż tam było  pieśni! „Serdeczna Matko”, „Była cicha i piękna jak wiosna”, „Gwiazdo śliczna, wspaniała” etc. Została mi z  tamtego czasu dobra znajomość pieśni maryjnych.

Ja nie wiem, czy dla tych rozmodlonych ludzi sprzed lat to była tylko „pobożność ludowa”, nie wiem, czy było ro bezrefleksyjne powtarzanie różańca i Litanii Loretańskiej. Nie wiem też czy Maryja nie była dla tych ludzi wtedy ważniejsza od Jezusa ani czy zmienili swoje życie na bardziej „po Bożemu”? Wiem jedno: odczuwałam ogromne poczucie wspólnoty z tymi obcymi przecież osobami. Wspólnoty w wierze.

Mam nadzieję, że Matka Boża się na mnie nie obrazi, ale po kilkudziesięciu latach mam wrażenie, że gromadziliśmy się wtedy przy Niej niczym kurczęta garnące się do gniazda kwoki. Bo w gnieździe jest ciepło i jest Matka.

Powitanie kopii obrazu Matki Bożej Częstochowskiej w Pułtusku za nami. Lud Boży zgromadził się licznie, o. Jose z Indii mówił mądrze, a chór śpiewał dobrze. Jednak czegoś mi zabrakło. Nie widziałam entuzjazmu ludu Bożego. Chorągiewki powiewały z rzadka, transparentów było niewiele. Pełna dyskrecja. Czasy się zmieniły i ludzie się zmienili. Trzeba się modlić o to, aby potrafili w parafiach witać i żegnać Maryję bardziej spontanicznie, z serca. Bo jeśli kogoś kocham, to się tej miłości nie wstydzę i mówię o niej na rynkach.