Najpierw był Babunga

Wiele lat temu, kiedy jeszcze systematycznie czytałam „Tygodnik Powszechny”, trafiłam na artykuł o akcji „adopcja serca”. Tekst był obszerny, na dwóch stronach, a gazeta miała wówczas nietypowy i niewygodny format. Artykuł jednak do mnie przemówił. Razem z jedną z moich sióstr podjęłyśmy decyzję, że przez kilka najbliższych lat będziemy przesyłać pieniądze do Afryki na opłacenie nauki jednego dziecka. Był rok 2002.

Wiele lat temu, kiedy jeszcze systematycznie czytałam „Tygodnik Powszechny”, trafiłam na artykuł o akcji „adopcja serca”. Tekst był obszerny, na dwóch stronach, a gazeta miała wówczas nietypowy i niewygodny format. Artykuł jednak do mnie przemówił. Razem z jedną z moich sióstr podjęłyśmy decyzję, że przez kilka najbliższych lat będziemy przesyłać pieniądze do Afryki na opłacenie nauki jednego dziecka. Był rok 2002.

Naszym pierwszym uczeniem był kilkunastoletni Babunga, a nazywał się Nkubonage. Pochodził z Demokratycznej Republiki Konga (dawny Zair). Jak to zwykle z pierwszym dzieckiem bywa, cieszył się zainteresowaniem całej rodziny. Zdjęcie Babungi stało w centralnym miejscu w domu. Wszyscy o niego pytali, a my chętnie odpowiadałyśmy.

Chłopiec był jednak chyba dość nieśmiały, bo nigdy nie napisał do nas listu. Jednak nie miało to dla nas większego znaczenia, ponieważ za pośrednictwem Sekretariatu Misyjnego Zgromadzenia Sióstr Służek NMPM, organizującego „adopcję serca” wiedziałyśmy na bieżąco, że uczy się i zdaje z klasy do klasy. W międzyczasie Sekretariat zastąpiła Fundacja Watoto – Dzieci Afryki, jednak cały czas w akcji pośredniczyła ta sama osoba – pani Magda Słodzinka. 

Z przesyłanych przez fundację informacji można było na przykład dowiedzieć się, jakie inicjatywy misyjne podejmowane są na miejscu w danym kraju, jakie są potrzeby czy też przeczytać w kolorowej gazetce o życiu w Afryce. Raz otrzymałyśmy też płytę z „czarnymi rytmami”, wycinankę z liści i włókien bananowca (na zdjęciu) oraz drewnianą, wyrzeźbioną Matkę Bożą, którą można powiesić na ścianie.

Bardzo ważne jest też to, że każdego roku przesyłane jest skrupulatne rozliczenie z przekazywanej darowizny, tak więc mamy pewność, że nasze dzieci rzeczywiście mają opłacaną szkołę i dostają szansę na lepsze życie. Wynika to też ze świadectw dzieci, które są przesyłane na zakończenie każdego cyklu nauki.

Druga była Denyse Mukesihamana z Rwandy. Denyse pisała chętnie i często - po francusku. Listy były tłumaczone przez wolontariuszy fundacji. Na listach naklejała kwiatki i inne ozdoby. Na ostatnim liście od niej znalazł się mały wizerunek św. Faustyny Kowalskiej. Opowiadała o swojej rodzinie i przesyłała jej zdjęcia, na przykład zdjęcie mamy siedzącej na krześle ustawionym na piasku, w typowym turbanie na głowie, w otoczeniu afrykańskiej zieleni. Denyse zakończyła naukę w odpowiednim czasie i wiedzie teraz życie osoby dorosłej.

Trzecia uczennica jest teraz - to Melissa Niyigaba, też z Rwandy. Melissa jest zupełnie niewidoma. Lubi język angielski i dwa listy, które do nas przysłała, są napisane brajlem, z tłumaczeniem angielskim. Jest w tych listach dużo ciepła i dobrych życzeń. Młoda Rwandyjka lubi też czytać książki, tańczyć i uczyć inne dzieci gier, które sama zna. Opiekunowie podkreślają, że jest towarzyska i miła. Na zdjęciu – to ta dziewczynka z lewej strony. Darzymy ją największym sentymentem, ponieważ ma w życiu trudniej niż inni.

Jest rok 2019. Dopóki możemy – będziemy płacić za naukę dzieci, które zmagają się w swoich krajach z problemami, o jakich nie śni się nawet ich rówieśnikom w Europie. Kiedy pierwszy z naszych uczniów zakończył edukację, fundacja przysłała list z informacją, że „Babunga ożenił się i znalazł pracę”. To była bardzo optymistyczna wiadomość. Wtedy zrozumiałyśmy, że to, co robimy, ma sens.