Lato 2000 roku było we Włoszech bardzo gorące. Na GMG, czyli Światowe Dni Młodzieży pojechałam z parafią Ducha Świętego w Płocku. Naszym „cicerone” był ks. Tadeusz Jabłoński, dziś proboszcz w Nunie, a tłumaczką Basia, Polka, żona Włocha. To był mój pierwszy wyjazd za granicę i od razu do „wiecznego miasta”. Od tamtej pory Włochy i Rzym zajmują w geograficznej części mego serca stałe miejsce.

Fot. blog 62.jpg

 

Dziś myślę: jaki to był trudny wyjazd! Najpierw – samo dotarcie na nocleg, do szkoły na przedmieściach Włoch, przy sierpniowej pełni księżyca, która była tak ogromna i tak nisko się znajdowała, że miałam wrażenie, iż za chwilę jej dotknę. Potem bezustanne poruszanie się w tłumie, często wśród wysypujących się z koszów śmieci (niestety, to te tłumy pielgrzymów je pozostawiały). I wciąż było bardzo gorąco.

Dni były wypełnione od rana do później nocy: katechezy, konferencje, modlitwy,  zwiedzanie bazylik, koncerty. Do tej pory nucę czasami refren GMG 2000 (Giornata Mondiale della Gioventu): „Siamo qui, sotto la stessa luce, sotto la sua croce, cantando ad una voce - Emmanuel, Emmanuel, Emmanuel”. Przy tym działy się ciekawe rzeczy, na przykład Chińczyk mówił po polsku do włoskiego proboszcza „Dzień dobry! Jestem Antoni”, bo stojącego w grupie Polaków Włocha wziął za Polaka. Potem Chińczyk wyjaśnił nam, że języka polskiego nauczył się ze względu na Jana Pawła II. 

Gdy całą grupą szliśmy na Tor Vergata, gdzie miało się odbyć nocne czuwanie, przed niedzielną Mszą św. z Papieżem, kończącą GMG, zobaczyłam, jak mógł wyglądać exodus Izraelitów. Teren był pagórkowaty. Wiły się po nim, niczym wstążki, różnokolorowe tłumy uczestników tych dni. A gdy po czuwaniu Papież odjeżdżał z Tor Vergata, na włoskim niebie pojawiły się fajerwerki. Noc pod gołym niebem minęła szybko i spokojnie, a z powodu nadmiaru wrażeń trudno było zasnąć.

Pobyt w Rzymie oczywiście poprzedził tydzień misyjny, w Polsce odbywający się obecnie pod nazwą Dni w Diecezji. To była parafia Bresseo Treponti koło Padwy, z proboszczem - don Claudio. Włosi nosili koszulki z napisem „Plok” (gdzieś im z roztargnienia zginęło „c”). Byli bardzo żywiołowi i bardzo życzliwi. Włoskie rodziny, u których mieszkaliśmy, dbały o nas maksymalnie.

A gdy już mieliśmy się rozstać, wieczorem Włosi zorganizowali dla nas zabawę z  konkursami. Wszystko zakończyło się modlitwą w ciszy, ze świecami w dłoniach. Pierwszy raz spotkałam się z sytuacją, żeby od czystego szaleństwa płynnie przejść do modlitewnego skupienia.

Gdy w tych dniach rozmawiałam z Włochami, Francuzami, Ormianami, Ukraińcami, Hiszpanami, Brazylijczykami czy siostrami misjonarkami z Filipin i Indii, pomyślałam o tym, że powszechność Kościoła jest czymś niesamowitym. Czy coś innego, oprócz wiary w jednego Boga i przynależności do jednego Kościoła, mogłoby jeszcze tak zjednoczyć ludzi? Nie wiem. Nie sądzę. 

Dzisiejszym uczestnikom ŚDM z całego serca życzę, aby przeżyli Kraków 2016 i Płock 2016 tak, jak ja przeżyłam Roma 2000 i Bresseo Treponti 2000. Tamte wydarzenia pozostały na zawsze w mym sercu i pamięci, i chętnie do nich wracam, a w ostatnich dniach oczywiście  częściej.