Jak Bóg dozwoli

Jedna z pań prowadzących niedzielny program w Radiu Maryja żegna się co tydzień ze słuchaczami właśnie takim powiedzeniem: Do usłyszenia za tydzień, jak Pan Bóg dozwoli.

    Jedna z pań prowadzących niedzielny program w Radiu Maryja żegna się co tydzień ze słuchaczami właśnie takim powiedzeniem: Do usłyszenia za tydzień, jak Pan Bóg dozwoli. Z początkiem nowego roku nie tylko przypominam sobie to powiedzenie, ale od kilku lat odpowiadam na życzenia noworoczne: – jak Bóg dozwoli. W świeckich prognozach na nowy rok nie ma oczywiście tego elementu, różni eksperci ochoczo odpowiadają na pytania: czy pierwszy dzień grudnia 2017 roku będzie szczęśliwy, jaki będzie kurs dolara za rok, czy przewodniczącym Rady Państwa na Kubie będzie Raul Castro, czy do pierwszego grudnia 2017 r. sprowadzony zostanie z Rosji do Polski wrak samolotu Tu-154, który rozbił się w Smoleńsku?

    Bardziej skomplikowana jest sytuacja pośród dziennikarzy prasy katolickiej. Ci pisząc o czasie przyszłym, przypominają rocznice, które będziemy obchodzić w 2017 r.; rocznicę związaną z jubileuszem Reformacji, stulecie Objawień w Fatimie, 300 - lecie koronacji obrazu Matki Bożej Częstochowskiej, 450 rocznicę śmierci św. Stanisława Kostki. Ludzie Kościoła wysnuwają eklezjalną przyszłość z historii, z tego co się wydarzyło w poprzednich latach, wiekach, a nawet tysiącleciach.

    Nie jest to nic złego, pod warunkiem, że będziemy naśladować Jana Pawła II, a nie ograniczać się tylko do wspomnień. Pamiętamy za co ostatecznie pochwalił nas papież Franciszek, kiedy przybył na Światowe Dni Młodzieży. Podczas spotkania z władzami RP na Wawelu mówił: „Naród polski znamionuje pamięć. Zawsze byłem pod wrażeniem żywego zmysłu historycznego papieża Jana Pawła II. Gdy mówił o narodach, wychodził od ich dziejów, aby uwydatnić skarby ich humanizmu i duchowości. Świadomość tożsamości, wolna od poczucia wyższości, jest niezbędna dla zorganizowania wspólnoty narodowej, w oparciu o dziedzictwo humanistyczne, społeczne, polityczne, ekonomiczne i religijne, dla inspirowania społeczeństwa i kultury, tak by pozostawały wierne tradycji, a jednocześnie otwarte na odnowę i przyszłość.”

    W praktyce spór - nie tylko w Kościele w Polsce - idzie o to, na ile duchowe i humanistyczne skarby chrześcijańskiej religijności pozwalają nam mierzyć się z problemami naszych czasów, inspirować nowe pokolenia do rozwiązywania realnych problemów, wśród których na pierwszym miejscu jest zbawienie człowieka. A tu wierność tradycji jest tak samo ważna jak otwartość na odnowę. Na dobrą sprawę każdy z katolików niesie na jednym barku tradycję, a na drugim otwarcie na odnowę. I dobrze wie, ze ciągle jest kuszony, aby przy takiej czy innej okazji zrzucić z siebie jedno albo drugie. Łatwiej znajduje się wtedy sprzymierzeńców, kościelnych i świeckich, partyjnych, dziennikarskich i artystycznych. Łatwiej wtedy wstydzić się za ten drugi Kościół, łatwiej umościć sobie gniazdko w swoim Kościele.

    Nieustannym zadaniem pozostaje więc poznawanie woli Pana. Owo pytanie z Mdr 9, 13 [Któż pojmie wolę Pana], to chyba najbardziej penetrujące pytanie na początku czasu nowego. Przedstawia bowiem ludzkie życie jako tajemnicę, do której interpretacji nie zawsze znajdujemy właściwy klucz. Wierzymy przecież, że jest dwóch twórców historii, z jednej strony Bóg, a z drugiej ludzie. O ile własną wolę potrafimy lepiej czy gorzej określić, to niełatwym zadaniem pozostaje rozeznawanie woli Boga. Franciszek w rozmowie z grupą polskich jezuitów – także podczas Światowych Dni Młodzieży - podkreślał, że „Kościół potrzebuje rozwijać umiejętność rozeznania, zdolność rozeznania. Zwłaszcza kapłani potrzebują tej umiejętności, aby sprawowali swoją posługę. Dlatego trzeba uczyć kleryków i kapłanów w czasie formacji: Oni będą przecież słuchać zwierzeń sumienia wiernych.”

    W procesie rozeznawania woli Bożej czasami sprzyjają okoliczności życia. Jedną z najbardziej konkretnych jest choroba, która zabiera ulotne i złudne, ale przecież słodkie poczucie trwałości życia na tej ziemi. Czasami ojcowie duchowni radzili nam, aby żyć tak, jakby to był ostatni dzień świata. Nie wiem, czy zdawali sobie sprawę, że to nie zawsze działa. Zdarza mi się wiele czasu spędzać w poczekalniach lekarskich, czasami u doktorów, którzy nie mogą wiele pomóc. Z uwaga przysłuchuję się rozmowom pacjentów, ciekaw jestem, jak artykułują swoje lęki i swoje nadzieje, jak obłaskawiają niepewną przyszłość? Jedna trzecia – milczy, nie odzywają się nawet do swoich bliskich, którzy im towarzyszą. Inni chętnie i głośno – nawet nie pytani - opowiadają historie swojego życia, wtrącając stoickie – co ma być to będzie. Chętnie udzielają rad, w sumie rozładowują napiętą atmosferę poczekalni.

    Jest i trzecia grupa. To są ci, którzy – tak mi się przynajmniej wydaje - włączają w swoją niepewną przyszłość wolę Boga. Są na ogół w tej kwestii dyskretni, otwierają się przed podobnie myślącymi, a ich odkrywanie nieznanej woli Boga nie ma nic z kalkulacji. Przestrzeń i czas są dla nich powiązane w sposób, o którym opowiada angielski poeta John Donne (1572 – 1631):

A gdyby to dziś była ostatnia noc świata?
Twarz Ukrzyżowanego w koronie cierniowej
Wrysuj mi w serce, duszo, i słowem swej mowy
Odpowiedz, czy ten widok lękiem cię przygniata?