Płocczanin Roku 2015

Kiedy usłyszałem o zwycięstwie ks. Stefana Cegłowskiego w plebiscycie „Gazety Wyborczej” na Płocczanina Roku 2015, przypomniały mi się jego zeszłoroczne imieniny. W kolejce gratulujących w plebanii parafialnej stał Pan, którego często spotykam jako bezdomnego na Placu Narutowicza. Tym razem był ogolony, w białej koszuli, uśmiechnięty, w ręce trzymał czerwoną różę dla Stefcia. Potem jeszcze raz widziałem go tak elegancko ubranego na koncercie zespołu wykonującego śpiewy gregoriańskie w katedrze.

Kiedy usłyszałem o zwycięstwie ks. Stefana Cegłowskiego w plebiscycie „Gazety Wyborczej” na Płocczanina Roku 2015, przypomniały mi się jego zeszłoroczne imieniny. W kolejce gratulujących w plebanii parafialnej stał Pan, którego często spotykam jako bezdomnego na Placu Narutowicza. Tym razem był ogolony, w białej koszuli, uśmiechnięty, w ręce trzymał czerwoną różę dla Stefcia. Potem jeszcze raz widziałem go tak elegancko ubranego na koncercie zespołu wykonującego śpiewy gregoriańskie w katedrze.

Katedra – jak powiedziałeś Księże Stefanie - stała się Twoim domem. Każdy, kto w niej bywa z potrzeby serca, musi przyznać, że dobrze się tam czujesz, wraz z Panem Jezusem, duchami polskich władców, świeckich i duchownych ludzi kultury. Pokornie rozmawiasz z Jezusem, z pasją opowiadasz o polichromii, freskach i ołtarzach, troszczysz się o spowiedników, dla wszystkich masz czas, prawie się nie denerwujesz. Papież Franciszek mógłby powiedzieć: „Ten, kto postanowiłby upodobnić całe swoje życie do Jezusa, nie wybiera już swoich własnych miejsc, ale idzie tam, gdzie został posłany; gotów odpowiedzieć Temu, Który go wzywa (…)..Dom, w którym mieszka, nie należy do niego, ponieważ Kościół i świat są otwartymi miejscami jego misji” (Homilia papieża Franciszka wygłoszona 30 lipca 2016 r. w Krakowie - Łagiewnikach w czasie Mszy św. dla duchownych).

Pewnie każda katedra, ale płocka – tak mi się wydaje – jest szczególnym miejscem spotkania świata i Kościoła, Boga i człowieka, kultury i duchowości, pokory codziennie szeptanych modlitw i dumy płynącej z kaplicy królewskiej. Być tu proboszczem jest tak samo zaszczytem jak i niełatwym zadaniem, w którym – żeby znowu posłużyć się słowami Papieża – trzeba unikać nie tylko samozadowolenia, „ale i ryzyka stania się odizolowanym i skrytym, zamkniętym w ciasnych murach egoizmu bez nadziei i radości. Zadowolony w Panu, nie zadowala się życiem przeciętnym, ale płonie pragnieniem świadczenia i dotarcia do innych; kocha ryzykować i wychodzi, nieograniczony drogami już wytyczonymi, lecz otwarty i wierny trasom wskazanym przez Ducha Świętego: przeciwny wegetacji, uradowany z ewangelizacji” (tamże).

Szczególnym przejściem Ducha Świętego przez płocką katedrę było półroczne posługiwanie w niej ks. Piotra Błońskiego. Ty, Drogi Księże Stefanie, byłeś jego proboszczem i bratem w kapłaństwie, nauczycielem pierwszych posług duszpasterskich i sanitariuszem, pośrednikiem między rodziną i światem szpitala. Ty trwałeś przy jego śmierci i zaprojektowałeś grób, do którego pielgrzymujesz wraz z parafianami w rocznicę śmierci. Mam wrażenie, że w tym wszystkim jest jakiś wielki dar, pewnie do końca jeszcze przez nas nieodkryty, który – żeby znowu posłużyć się słowami papieża Franciszka – „przybliża nas do Boga, bo Bóg nie ukrywa się wobec tego, kto Go szuka. Jezus ukazuje jemu swoje chwalebne rany, każe mu dotknąć nieskończonej czułości Boga, żywych znaków tego, jak wiele wycierpiał z powodu miłości do ludzi” (tamże).

Płocczanie, którzy często przychodzą do katedry, poza jej pięknem i dostojnością, poza wypełniającymi jej przestrzeń glosami dziewcząt i chłopców z chóru Państwa Bramskich, szukają owej nieskończonej czułości Boga, o której Franciszek tak często mówi. Ludzie czują, że w tej czułości Boga jest coś więcej niż tani sentymentalizm, zgrabna metafora, ignacjańska sprawność w nazywaniu stanów duchowości ludzkiej. Każdy, kto patrzył na roześmiane w śmiertelnej chorobie oczy ks. Piotra, kto widział go odprawiającego Mszę św. po kilkunastu godzinach odżywiania pozaustrojowego, ma przynajmniej przeczucie, co może znaczyć nieskończona czułość Boga. Niech płocka katedra, świadek życia i pracy ks. Piotra, nie przestaje być żywym miejscem nieskończonej czułości Pana.

Czułość kojarzy się także z otwartością na poszukujących. Zapamiętałem opowieść ks. Stefana, jaką snuł o swoim powołaniu kilka lat temu podczas jakiejś dyskusji panelowej w Opactwie Benedyktyńskim. Płocczanin Roku 2015 mówił wtedy, że przyszedł do seminarium między innymi po to, aby znaleźć egzystencjalny dowód na istnienie Boga. Ciarki przeszły mi po plecach; jako młodemu profesorowi seminaryjnemu nie przyszło mi do głowy, iż uśmiechnięty alumn ze Skrwilna oczekuje wówczas takiego świadectwa.

Jakże nie dziękować Bogu, że ten alumn może dziś posługiwać w katedrze, gdzie trafia wielu poszukujących Tomaszów. Kochany papież Franciszek ma także w tej kwestii pasujące słowa: „Jezus poszukuje serc otwartych i delikatnych wobec słabych – w żadnym wypadku surowych, twardych; serc uległych i przejrzystych, które nie udają wobec tych, którzy mają w Kościele zadanie wskazywania drogi. Uczeń nie waha się stawiać sobie pytań, ma odwagę przeżywania wątpliwości i zanoszenia ich Panu, formaterom i przełożonym, bez kalkulacji i powściągliwości” (tamże).

Gratuluję Księże Stefanie tytułu i dziękuję za to, że swoim życiem opowiadasz się po stronie papieża Franciszka. Obaj macie rację.