Wrzesień, dziedzictwo i ks. M. Paciuszkiewicz

Wrzesień to czas, kiedy możesz poczuć zarówno zapach zaoranej ziemi, jak i smak dojrzewających owoców w sadach, nie mówiąc o wyrazistych kolorach kwiatów na balkonach czy w przydomowych ogródkach. Wrześniowe słońce odsłania w przestrzeni pamięci miejsca, chwile, i zapachy, które weszły pod powieki, mieszają się ze wspomnieniami, przyspieszają bicie serca i ułatwiają rozmowy z duchami. Chodzę więc we wrześniową niedzielę po łąkach, rozciągniętych pod gajem, jak nazywał tę część swojego dziedzictwa mój ojciec. W samym gaju, w rozłożystych konarach sosen, dębów i brzóz rozpoznaję małe drzewa, które rosły tu kilkadziesiąt lat temu. Choć coraz ciemniej w tym lesie, coraz mniej prześwitu i przestrzeni, to wystarczy, by przywrócić przeszłość.

Wrzesień to czas, kiedy możesz poczuć zarówno zapach zaoranej ziemi, jak i smak dojrzewających owoców w sadach, nie mówiąc o wyrazistych kolorach kwiatów na balkonach czy w przydomowych ogródkach. Wrześniowe słońce odsłania w przestrzeni pamięci miejsca, chwile, i zapachy, które weszły pod powieki, mieszają się ze wspomnieniami, przyspieszają bicie serca i ułatwiają rozmowy z duchami. Chodzę więc we wrześniową niedzielę po łąkach, rozciągniętych pod gajem, jak nazywał tę część swojego dziedzictwa mój ojciec. W samym gaju, w rozłożystych konarach sosen, dębów i brzóz rozpoznaję małe drzewa, które rosły tu kilkadziesiąt lat temu. Choć coraz ciemniej w tym lesie, coraz mniej prześwitu i przestrzeni, to wystarczy, by przywrócić przeszłość.

Ale przecież nie chodzi tylko o wskrzeszanie wzruszeń. W Ratowie, gdzie odnawia się pobernardyński zespól klasztorny, w tę samą niedzielę września, ludzie szukają śladów Pawła z Radzanowa, odbywają się pokazy walk rycerskich, zabawy dworskie. W niedalekim Rostkowie 9 tys. dzieci i młodzieży chodzi śladami młodego jezuity z Mazowsza, św. Stanisława Kostki, który poprzez swoje ad maiora natus sum porywa – mam taką nadzieję - wielkoduszne młode serca. O tym, że takich nie brakuje, świadczy spotkanie kilku tysięcy członków organizacji paramilitarnych w Warszawie, w rocznicę inwazji ZSRR na Polskę. Są to młodzi ludzie, zrzeszeni w federacji promującej aktywną obronę dobra Polski.

Karolina Ratajczak ze Związku Strzeleckiego „Strzelec”, jednej z takich organizacji, powiedziała coś, co mnie wzruszyło: „Minęło 76 lat od agresji sowieckiej i ponad 70 lat od czasu, kiedy bohaterscy żołnierze AK, na których chcielibyśmy się wzorować, składali młode życie na ołtarzu ojczyzny. Każda kropla krwi jest dla nas, młodego pokolenia, najświętszą relikwią”. Strzelec jest tylko jedną z wielu organizacji proobronnych. Przed Grobem Nieznanego Żołnierza pod hasłem „Tobie Ojczyzno” zgromadzili się młodzi ludzie ze związków strzeleckich, klas mundurowych, harcerzy, grup rekonstrukcyjnych, Ligi Obrony Kraju, bractwa kurkowego. Prawdziwym fenomenem są owe klasy mundurowe, a więc klasy w szkołach średnich, które poza programem szkolnym, mają zajęcia m. in. z obsługi broni i survivalu, przygotowują do służby w wojsku i policji. W 1999 r. były 62 takie klasy, dwa lata temu 700, a obecnie jest 1340.

Jakaż musi być siła ducha patriotycznego, skoro znajduje tak szeroki oddźwięk w młodym pokoleniu. Nie ma więc co narzekać na młodzież, ale raczej iść tym tropem, odnajdując świadków tradycji w najbliższym otoczeniu. A tych naprawdę nie brakuje. Dla nas, kapłanów diecezji płockiej, jest nim niewątpliwie ks. M. Paciuszkiewicz, wychowanek naszego seminarium, potem student polonistyki i homiletyki w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, prefekt i nauczyciel języka polskiego w Niższym Seminarium Duchownym, rektor kościoła seminaryjnego w Płocku.

W najlepszych latach swego duszpasterzowania pożegnał się z diecezją, wstępując do zakonu Jezuitów. 3 września minęła piąta rocznica śmierci ks. Paciuszkiewicza, a Ojcowie Jezuici, doceniając dorobek swego Współbrata organizują sympozjum o duszpasterzu przełomu czasów [Bobolanum, 24 09 2015] . Ks. Paciuszkiewicz wpisał się także w mój czas, najpierw czas pobytu w Niższym Seminarium Duchownym, gdzie uczył polskiego, potem towarzyszył w kościele akademickim na KUL, gdzie jako studenci podziwialiśmy jego sposoby docierania do młodych ludzi. Fascynował nas tak samo jako redaktor „Przeglądu Powszechnego”, jak i proboszcz na Rakowieckiej w Warszawie, gdzie krzewił kult św. Andrzeja Boboli, budował wspólnotę wspólnot, troszczył o osoby żyjące w związkach niesakramentalnych i moderował „Przymierze Rodzin”.

Ile razy patrzyłem na spokojną twarz o. Mirosława, z której zresztą nie znikał dyskretny uśmiech, próbowałem odkryć źródła jego wyborów życiowych, łącznie z otwartością na wyzwania czasu, pomysłowością duszpasterską i upartą konsekwencją w działaniu. Żyjący przyjaciel o. Mirosława, ks. prof. Tadeusz Rutowski, były rektor Seminarium w Płocku, opowiada, że już w czasach seminaryjnych zrodziła się między nimi przyjaźń na kanwie poszukiwań duchowych. Dzielili się lekturami duchowymi, jeździli na rekolekcje, szukali mistrzów.

Nie bez znaczenia było pewnie i to, że płockiemu seminarium patronuje św. Stanisław Kostka, ze swoim upartym dążeniem do owego ad maiora, które było dyskretnie ale konsekwentnie obecne w pracy naszych ojców duchownych. W końcu nie mogę pozbyć się wrażenia, że młodemu księdzu Paciuszkiewiczowi nie były obce słowa innego jezuity, św. Franciszka Ksawerego, który zdając sprawę ze swoich doświadczeń misyjnych, pisał do św. Ignacego: „Często wspominam, jak to dawniej, na uczelniach europejskich, a szczególnie na Sorbonie, wyszedłszy z siebie krzyczałem do tych, którzy mają więcej wiedzy niż miłości, i nawoływałem ich tymi słowami: O jak wiele dusz z waszej winy traci niebo i pogrąża się w otchłani piekła!”

Nigdy nie widziałem, żeby o. Paciuszkiewicz wyszedł z siebie. Zawsze jednak miałem wrażenie, że widzi dalej i chce więcej.