Z dobrą wiarą wobec wątpiących

Zaczęło się od rzuconej przez kogoś przy stole uwagi – lubię nasze dyskusje w seminaryjnym refektarzu - że niektóre katolickie pisma publikują za dużo wywiadów z ateistami. Pretekstem był – zdaje się – któryś z kolei wywiad z ojcem ks. J. Kaczkowskiego, który określa siebie niewierzącym.. Zaoponowałem na ten dyskurs nie tylko dlatego, że akurat ten wywiad czytałem z ogromnym zainteresowaniem, nawet podziwem dla jakości rodziny Państwa Kaczkowskich, mądrości i tolerancji rodziców, wreszcie łaski Boga, która sprawiła, że w takim domu rozwinęło się powołanie kapłańskie Księdza Jana.

    Zaczęło się od rzuconej przez kogoś przy stole uwagi – lubię nasze dyskusje w seminaryjnym refektarzu - że niektóre katolickie pisma publikują za dużo wywiadów z ateistami. Pretekstem był – zdaje się – któryś z kolei wywiad z ojcem ks. J. Kaczkowskiego, który określa siebie niewierzącym.. Zaoponowałem na ten dyskurs nie tylko dlatego, że akurat ten wywiad czytałem z ogromnym zainteresowaniem, nawet podziwem dla jakości rodziny Państwa Kaczkowskich, mądrości i tolerancji rodziców, wreszcie łaski Boga, która sprawiła, że w takim domu rozwinęło się powołanie kapłańskie Księdza Jana.

    Zaoponowałem też dlatego, że nowa ewangelizacja – jeśli ją potraktować poważnie – powinna szukać właśnie wątpiących, trafiać do agnostyków, analizować argumenty współczesnych ateistów. Uważam, że mają oni nie tylko swoje ciemne noce, ale i wątpliwości. Gdzie mógłby lepiej wyartykułować swoje wątpliwości uczciwy ateista, niż w rozmowie z wrażliwym na przestrzeń wątpienia katolikiem. Nie wolno więc ich omijać, nie odrzucać zaproszeń na ich sympozja, nie bać się gazet, w których nas krytykują, nie zaszkodzi, jak wsłuchamy się w pretensje, jakie mają do naszego zachowania czy wrażliwości.

    Tymczasem w polskiej mentalności katolickiej, także tej dziennikarskiej i duszpasterskiej, ateista czy agnostyk staje się partnerem wtedy, kiedy się nawróci, kiedy jest po naszej stronie, doceni kościelny wysiłek ewangelizacyjny. Zresztą jeszcze więcej uwagi katoliccy dziennikarze poświęcają nawróconym grzesznikom. Najlepiej jeśli to są piosenkarze, sportowcy czy wszelkiej maści celebryci. Niektóre katolickie gazety w każdym numerze drukują wywiady z nawróconymi pijakami, narkomanami, rozwodnikami. Ku pokrzepieniu katolickich serc.

    Podobnie jest i z wątpliwościami w wierze. Jak gładko przechodzimy w naszych kazaniach nad niedowiarkiem Tomaszem. Wolimy zatrzymać się przy jego problemach wtedy, gdy dotknął już ran Zbawiciela. Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego Tomasz był spośród uczniów Jezusa najbardziej testującym wielkanocną wiarę w Zmartwychwstałego. Czy powodem jego zachowania był krytyczny umysł, szukający potwierdzenia swego niedowierzania, czy płytki materializm niedowierzający wielkiej nadziei Zbawiciela. Na dobrą sprawę z tych dwóch źródeł sączą się wątpliwości w wierze.

    Wiedzieli dobrze o tym marksistowscy propagandziści, którzy w latach mojej młodości wsączali w nasze młode umysły twierdzenie, że wiary nie da się połączyć z postępem. Ileż ja się wtedy namęczyłem; chciałem być tak samo postępowy jak i wierzący. Jakim wybawieniem była każda wzmianka uczonego o tym, że jest wierzący. Skrupulatnie zbieraliśmy wszystkie dowody na istnienie Pana Boga, począwszy od Tomaszowych, poprzez te związane z objawieniami prywatnymi i egzystencjalnymi przeżyciami ludzi, przekonanych o interwencji Bożej w ich życiu.

    Podejrzewam, że to przekonanie kierowało mną, kiedy na obrazku prymicyjnym umieszczałem zdanie z Rz 11, 33: „O głębokości bogactw, mądrości i wiedzy Boga. Jakże niezbadane są Jego wyroki i nie do wyśledzenia Jego drogi”. Jako młody ksiądz o tych drogach mówiłem tak często, że jedna z życzliwych słuchaczek, powiedziała coś, co zapamiętałem do dziś: niech się ksiądz tak nie męczy, każdy w coś wierzy. Tym prostym zdaniem przypomniała mi, że równie ważne jak dowody rozumowe, jest przylgnięcie do Niewidzialnego, owo płonące serce, kiedy Jezus wyjaśnia Pisma i łamie chleb. Genialnie ujął to Augustyn mówiący o Boskiej łasce wiary, zaufaniu Bogu i rozumowej otoczce wiary - wierzyć w Boga[credere Deum, credere Deo i credere in Deum].

    Czyż nie z tych samych powodów w katolickich tygodnikach na każdą Wielkanoc aż roi się od artykułów o całunie Turyńskim, Chuście z Manopello, Grobie Pańskim w Jerozolimie. I chociaż wszyscy wiemy, że Zmartwychwstanie jest kwestią wiary, a nie dowodów empirycznych, to z podziwu godnym uporem szukamy materialnych świadków wydarzenia, które zmieniło bieg historii. Prof. Z. Treppa, badacz Całunu Turyńskiego i Chusty z Manopello, twierdzi wręcz, że ikony te są „widocznymi znakami przymierza Nowego Testamentu. Odbiorcy, czyli wszyscy ludzie na świecie, otrzymali gwarancję wypełnienia Bożych obietnic. <Zobaczcie, Ofiara się dokonała>”.

    Dopóki ateiści chcą o tym z nami rozmawiać, nie wykluczajmy ich z naszych łam, rodzin, duszpasterstw. Przecież Grób Zmartwychwstałego jest pusty, a ostatecznym dowodem tej nieprawdopodobnej Nowiny jest nasze życie (Gisela Baltes).